niedziela, 29 stycznia 2012

Dusza Mroku: Rozdział 5

Cześć wszystkim;**
Po dłuugiej przerwie udało mi się do końca doprowadzić 5 rozdział;) Jest on jak dotąd najdłuższy, ale wiąże się to z tym, że znajduje się w nim historia powstania rasy Mrocznych. Niektóre elementy zostaną wyjaśnione w dalszych rozdziałach, więc nie martwcie się o to;) Mam nadzieję, że się Wam spodoba i nie zanudzi Was czytanie...
Dziękuję bardzo mojej Zosi, za konsultacje i zniwelowanie wszystkich literówek w tekście;** Jesteś nieoceniona, naprawdę;**
A na koniec dodam, jeśli chodzi o spoiler, o którym pisałam w ostatnim poście, wrzucę go za tydzień. Możecie nadal pisać pytania do Dereka lub, jeśli wolicie, zostawcie je w komentarzu, będzie prościej. Razem możemy stworzyć naprawde fajny wywiad;)
Pozdrawiam i miłej lektury;*
P.S. Wyjaśnienie przypisów na samym dole;)

Rozdział 5


Carter była zadowolona, że udało jej się wywrzeć jakiś kompromis między nią, a Derekiem. Musiała poznać prawdę o tym, co się działo wokół niej, a kto inny miałby jej o tym powiedzieć?
Opatrzyła delikatnie ranę na jego bicepsie i wstała z miejsca. Derek przez cały czas patrzył na nią, co było lekko krępujące. Rozprostowała nogi i usiadła na łóżku. Zaraz jednak przeniosła się na fotel, gdyż przypomniała sobie, co ono oznaczało.
- No dobra, to co chcesz wiedzieć? – spytał Derek, sadowiąc się na fotelu. Skrzywił się lekko, kiedy podciągnął się na zranionej ręce.
- Może na początek mi wyjaśnicie, skąd w przyczepie wziął się Mike?
Mężczyźni spojrzeli po sobie.
- Zwykle nie popieram tego, że mnie nie słucha, ale dzięki Bogu w podłodze jest małe wejście, którym się wczołgał.
Carter zerknęła na dół i dopiero teraz dostrzegła zarys kwadratowego włazu w podłodze.
- Ale nie martw się, otwiera się tylko od zewnątrz – powiedział Derek, mrugając do niej okiem.
- Nie zamierzałam…
- Zapobiegawczo, kotku, zapobiegawczo…
Uśmiechnął się pod nosem i spojrzał wymownie na Mike’a, który widząc to, wyszedł z przyczepy.
Kiedy w końcu zostali sami, Carter zastanowiła się przez dobrą chwilę, co chciałaby wiedzieć na początku. Na pewno cała historia nie brzmiała banalnie, ani nie trwała krótko, tyle, co bajka na dobranoc. A chciała poznać wszystko, dosłownie wszystko na temat Dereka. I jego rasy, zreflektowała się w myślach.
- Jak odróżnić twoją rasę od ludzi? – spytała po chwili. – No bo wiesz, wyglądacie niemal jak my – dodała.
- Może tak od początku? – podsunął Derek. – Ale skoro chcesz wiedzieć, to masz rację, jesteśmy niemal identyczni. Ale są między nami różnice.
Wstał z miejsca i wyprostował się, co przy jego wzroście było nieco trudne. Wskazał ręką na siebie i posłał Carter wymowne spojrzenie.
- Przyjrzyj mi się. Czego brakuje?
Kobieta z lekkim zdziwieniem popatrzyła na jego ciało, nie rozumiejąc, czego mogłoby mu brakować. Był ideałem mężczyzny, mężczyzną doskonałym, przynajmniej dla kobiety takiej jak Carter. Przyjrzała się jednak dokładnie jego postawie i nie znalazła niczego.
- Nie rozumiem, o co pytasz – odparła po chwili.
Derek westchnął, przez co mięśnie jego brzucha zafalowały powoli. Ten ruch przykuł jej uwagę.
- Zaraz, ty nie masz… pępka?
- No brawo.
Carter uniosła wysoko brwi. Jak to możliwe, pytała samą siebie.
- Patrzysz tak na mnie, jakbyś myślała, że porwali mnie kosmici i przeprowadzili nade mną jakieś eksperymenty. Muszę cię zmartwić – mam swojego ojca i matkę i pochodzę z połączenia ich organów…
- W takim razie jak…
- Spokojnie, dojdziemy do tego.
Skinęła lekko głową, nadal oszołomiona swoim odkryciem. Derek na powrót zajął miejsce na fotelu i zamyślił się na moment. Nie mogła powstrzymać się od patrzenia wciąż na płaski odcinek jego brzucha, gdzie powinien znajdować się pępek. Jej myśli krążyły wokół niego…
- No dobra, zacznijmy od tego, że…
- A czy Mike wie o Tobie? – przerwała mu Carter.
Derek cmoknął i westchnął głęboko.
- Tylko tyle, ile wiedzieć powinien. Nie mieszam go w mój świat. To porządny dzieciak, ale jest człowiekiem i sama rozumiesz.
- Mnie opowiadasz – dodała, zwężając brwi.
- Tylko dlatego, że na miejscu pozbędziemy się twoich wspomnień z czasu, kiedy mnie poznałaś.
Carter skinęła głową, lecz nadal nie była usatysfakcjonowana odpowiedzią.
- Ale dlaczego nie zrobisz tego z nim?
- Kotku, spójrz na to z tej strony. Wyczyszczę mu pamięć i zapomni o moim istnieniu. A kiedy będę go potrzebował, znów będę musiał tłumaczyć mu dziesiątki razy kim jestem, po co to robi, dlaczego… Wierz mi, tyle ile wie, jest w zupełności wystarczające jak dla niego. Owszem, jest wystawiony na wszelakie niebezpieczeństwa, jednak „wypożyczam” go sobie, że tak ujmę, tylko wtedy, gdy naprawdę go potrzebuję.
Skinęła głową, analizując jego słowa. Z czyszczeniem pamięci miał rację, najlepiej to zrobić wtedy, gdy jest konieczność. Wtedy, gdy osoba nie powinna wtrącać się do innego świata, gdy powinna zniknąć na zawsze… Dała znać Derek’owi, żeby mówił.
- No więc, zaczęło się od prymitywnego myślenia ludzi, żyjących na początku tej ery. Wymyślili sobie, że będą lepsi od pozostałych, pieprząc się jak króliki i wypijając czyjeś życie…
***
Gdzieś na północy Ameryki, kilka tysięcy lat wstecz…
Markos, syn Intyga, wyszedł z bezgwiezdną noc na świeże powietrze, aby rozprostować kości. W jego rodzinnej grocie było niewygodnie, i jak dla jego ośmioosobowej rodziny, zbyt ciasno. Tejże nocy nie mógł wyjątkowo zmrużyć oka i nie bardzo wiedział, czym było to spowodowane: niewygodną i twardością swojego posłania, czy też przeczuciem, że coś może się stać.
Wysoki i chudy chłopak, wyglądem przypominał przystojnego starca. Poruszał się niezgrabnie, jakby miał poharatane kości. Zmęczenie w jego oczach informowało wszystkich o jego ciężkim życiu i szybkim dorastaniu w problemach.
Idąc wolnym krokiem wśród krzewów i pagórków, objął się ciaśniej ramionami. Chłód smagał jego ciało, przez co drżał, lecz nie zawracał do groty. Dzięki temu myślał i widział trzeźwo, a to było mu potrzebne tej nocy. Rozmyślał o swoich braciach i siostrach, o matce i ojcu… Pragnął, aby w ich życiu coś się zmieniło, aby nie brakowało im jedzenia ani dostępu do źródeł wody. Ciasna pieczara chroniła przed zmianami pogody, jednak nie dawała całkowitego schronienia przed innymi niebezpieczeństwami. Markos z całego serca pragnął zmienić los swojej rodziny, jednak był młody, a jego rozum i umiejętności nie sięgały zbyt daleko, aby móc cokolwiek zmienić na lepsze.
Mijając kolejną górkę, usypaną z suchego i mokrego piasku, i kępkę suchego krzewu, usłyszał czyjś szept. Zląkł się bardzo, lecz strach jedynie wbił go w ziemię i nie mógł się ruszyć. Z trwogą rozglądał się wokół, szukając źródła głosu, jednak nie widział niczego ludzkiego. Czyżby dzikie zwierzę, czyhające na swoją ofiarę? Nie, dobrze znał i rozpoznawał różnego rodzaju odgłosy, dźwięk, który przed chwilą usłyszał, z pewnością należał do człowieka.
Przełknął ślinę, połykając dziwną gulę z gardła. Strach wstrząsnął nim dogłębnie, kiedy usłyszał szelest krzewu i zobaczył ciemną postać, zbliżającą się do niego. Zacisnął pięści, chcąc zapewne spiąć mięśnie do ucieczki, lecz jedynie stał i czekał.
- Kto tu jest? – usłyszał pytanie.
Dziwne, bardzo dziwne. Znał doskonale ten głos. Należał on do jego młodszego brata, najmłodszego z szóstki pierworodnych jego rodziców, który liczył sobie dopiero czternaście i jedną czwartą lat. Matoro, bo tak miał na imię, ukazał mu się w całej okazałości, świecąc pochodnią tuż przed jego oczami.
- Bracie, przestraszyłeś mnie – odparł z wyrzutem Matoro.
- Co ty tu robisz? Nie wiesz, że nasz ojciec zakazał nocnych i samotnych wędrówek? Czekaj tylko, aż się dowie…
- Nie, błagam, nie mów mu! – dodał, unosząc głos.
Markos nie wiedział, co zrobić. Gdyby wydał młodszego brata, skończyłoby się to dla nich obu chłostą. Matoro dostałby za wyjście bez pozwolenia, a on sam poniósłby karę za to, że wyszedł za nim. Ale musiał istnieć powód, dla którego zaryzykował gniew ojca i musiał dowiedzieć, co to było.
- Dlaczego nie śpisz tak jak inni, tylko włóczysz się po okolicy o tej porze, bracie? – spytał go, unosząc głos.
Matoro zniżył głos i rozejrzał się wokół, jakby ktoś jeszcze był wśród nich.
- Powiem ci, ale mi obiecaj, że nikt się więcej o tym nie dowie.
Mówił z ogromnym przejęciem, jakby to było bardzo ważne i zarazem ekscytujące. Nie namyślając się, skinął twierdząco głową.
- Obiecuję, nie powiem nikomu.
- Chodź za mną.
Młodszy brat skinął na niego dłonią i poszedł pierwszy, oświetlając drogę pochodnią. Cały czas zastanawiał się, dokąd i w jakim celu idą, jednak nic nie przychodziło mu do głowy. Rozglądał się dokoła, nie dostrzegając nic poza pustkami nocy: spokojem i ciszą.
Nagle jednak wyrosła przed nimi grota, tak wielka, że ledwo ogarnął ją wzrokiem. Matoro kroczył śmiało przed siebie, jakby dobrze znał to miejsce.
- Bracie, dokąd mnie prowadzisz? – spytał, ciągnąc go za poły jego szaty.
Zatrzymali się przed samym wejściem do jaskini. Czyste światło sączyło się z wnętrza, zapraszając do wejścia, aby poznać, co znajdowało się w środku.
- Chodź, poznasz ich – odparł z lubieżnym uśmiechem.
- Kogo, bracie?
Nie odpowiedział jednak, tylko odsunął go od siebie i wszedł do groty, lgnąc do źródła światła jak ćma. Nie widząc innego rozwiązania, zrobił to samo. Nie chciał zostawiać młodszego brata samego.
Po parunastu krokach dostrzegł grupę ludzi, którzy tłoczyli się między sobą. Część z nich była połączona ze sobą, część popijała coś z kielichów, a pozostali rozmawiali między sobą. Widok ten z jednej strony zachwycił go: kopulujący ze sobą w sposób zmysłowy ludzie, nie przejmujący się widokiem pozostałych, jednak gdzieś w sobie liczyli właśnie na ich uwagę. Z drugiej strony pragnął stamtąd uciec, gdyż nawiedziło go przeczucie, że coś może się stać.
Grupa ludzi siedzących przy ognisku zwróciła uwagę na niego i Matoro. Najwyższy z nich, jak sądził, z uśmiechem wstał z miejsca i przywitał ich. Widać było, że znał jego brata.
- Matoro, el’ machnes[1], jak miło znów cię widzieć. Przyprowadziłeś nam kogoś?
Poczuł na sobie przeszywające spojrzenie mężczyzny, które wbiło go w podłoże groty.
- To mój starszy brat, ma’ aduro[2], chciał was poznać.
- Ach tak, teraz widzę między wami podobieństwo. Macie ten sam nos i uśmiech.
W tym momencie wszyscy z ogromnym zaangażowaniem patrzyli na niego i Matoro. Jego brat zdawał się być przyzwyczajony do tego, uśmiechał się szeroko i rozejrzał się, jakby szukał kogoś, kto się nim zainteresuje. Wyglądał, jakby ich wszystkich dobrze znał.
- W jaki sposób, chłopcze, chciałbyś nas poznać? – spytała kobieta, stojąca za nim.
Odwrócił się powoli i dostrzegł młodą, być może dwudziestoletnią dziewczynę, z obnażoną piersią i kawałkiem materiału, zasłaniającym ledwo styk jej ud. Bez dwóch zdań była piękna, jej długie i falujące włosy koloru czarnego lśniły w blasku ogniska. Patrząc na niego, oblizała usta i zlustrowała go wzrokiem.
- N-nie, nie wiem – wyjąkał. – spotkałem brata po drodze do naszej groty, a on mnie tu przyprowadził – dodał szybko.
Kobieta zrobiła krok i uśmiechnęła się szerzej.
- Skoro już tutaj jesteś, pokażę ci nasze zwyczaje i zwyczaje naszych gości…
Przełknął ślinę, nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć. Kątem oka spojrzał na brata, który z uśmiechem skinął głową, jakby chciał, żeby się zgodził. Po chwili inna kobieta wyciągnęła mu z dłoni pochodnię i pociągnęła za sobą.
- No chodź, spodoba ci się – usłyszał zaraz przy swoim uchu.
Wzdrygnął się, czując oddech na karku. Kobieta chwyciła go za rękę i pociągnęła w stronę niewielkiego głazu, który służył zapewne jako siedzisko. Doskonale widział, że światło ogniska nie dochodzi aż tak daleko i miejsce, w którym spoczęli, było pochłonięte częściowo przez mrok.
Kobieta o czarnych włosach posadziła jego zdrętwiałe ciało na głazie, a sama usadowiła się na jego kolanach. Palcem wskazującym przejechała po jego otwartych ustach, co wywołało u niego dreszcz.
- Powiedz mi, ma’ millo[3], ile to już wiosen oddychasz? – spytała, wodząc nosem za jego uchem.
Nie wiedział czemu, ale ta kobieta pozbawiła go wszelakich odruchów.
- Skończyłem siedemnaście – odparł po chwili.
Czuł, że zaschło mu w gardle. Istna pustynia w ustach.
- To dobrze, kocham młodych mężczyzn. Są tacy… niedoświadczeni, zdani na moją łaskę…
Nie przysiągłby, ale zdawało mu się, że kobieta zamruczała.
Przez dłuższą chwilę siedział bez ruchu i znosił czynności kobiety, która wodziła ustami i językiem po jego twarzy, szyi i rękach. W końcu wróciła wzrokiem do jego oczu. Uśmiechnęła się i chwyciła za jego dłonie. Całkowicie wilgotne od potu.
- Nie bój się, pokażę ci rozkosz, jaka nigdy ci się nie śniła. – mówiąc to, dotknęła jego dłońmi swoich piersi. Jeśli było to w ogóle możliwe, przysunęła się jeszcze bliżej jego klatki piersiowej i ścisnęła je. Znów nerwowo przełknął.
- Nie myśl o niczym, skup się na mnie i tym, co robię…
Jej głos był jak hipnoza, nie mógł się poruszyć. Był jak w transie, zdany na jej łaskę. Kobieta, widząc to, zdjęła jego prawą dłoń i poprowadziła ją w dół, pod kawałek materiału, który podwinął się lekko. Chwyciła jego dwa palce i dotknęła miejsca u styku ud. Aż podskoczył z wrażenia.
- Co czujesz, ma’ millo? Powiedz mi…
Z wahaniem, ale odpowiedział.
- Mokrą skórę, delikatną.
- O tak, właśnie tak – wychrypiała.
Zaczęła pocierać jego palcami wilgotne miejsce. Na jej twarzy widział głęboką rozkosz, pomieszaną z uśmiechem. Czuł się dziwnie, a zarazem dobrze. I coś zaczęło się dziać z jego członkiem.
- Bardzo dobrze nam idzie, millo. Teraz dokończysz to, co zacząłeś.
Chwyciła jego dłoń mocniej i odchyliła się nieco. Bacznie obserwował jej twarz, którą znaczyła błogość. Zacisnęła jego dłoń, wciskając palce w ciepłe i całkowicie mokrą przestrzeń.
Kobieta jęczała cicho, wyciągając i wciągając jego palce w siebie. Z szeroko otwartymi oczami obserwował ją, po części nie rozumiejąc, co się dzieje. Krocze zaczęło mu pulsować, a jego ręka lepiła się od ciepłej mazi. Do tego kobieta zaczęła krzyczeć.
- Jesteś niesamowity, ma’ millo. Ale nie skończyliśmy jeszcze z tobą…
Spróbował przełknąć ślinę, jednak gardło miał całkowicie wysuszone. Kobieta wyciągnęła jego dłoń z siebie i rozmazała ciepłą wilgoć na swoich piersiach. Patrzył jak zaczarowany i nim się zorientował, chwyciła dłonią jego narząd. Zdziwiła go jego reakcja: zabolało go.
- Spokojnie, zaraz przestanie.
Z przerażeniem spostrzegł, że jego członek jest duży i pręży się ku górze. Kobieta pomasowała go delikatnie i usiadła na nim. Oboje zassali powietrze.
Odczucie było niesamowite. Widział gwiazdy, kiedy swobodnie ciepła obręcz kobiety masowała go. Zagryzał mocno szczękę, aby czasem nie krzyczeć, lecz kobieta nie miała takiego zamiaru. Ponownie wrzasnęła i mocniej zacisnęła się na nim, coraz wolniej się poruszając.
Kiedy zeszła z niego, nadal pulsował. Nie wiedział, o co chodzi, lecz kobieta zdawała się dostrzec jego panikę, bo zsunęła się na ziemię i pocałowała go. Zadrżał z wrażenia. Ledwo się otrząsnął, ugryzła go i biała ciecz trysnęła na jej twarz razem z krwią. Jego ciało przeszedł spazm ciarek, które wprawiły go w zamroczenie, a ból zdawał się znikać.
Kiedy się otrząsnął, powróciło zimno. Świadomość wróciła i z przerażeniem uzmysłowił sobie, co właśnie się stało. Widząc kobietę, która klęczała u jego stóp, rozpłakał się.
- Taki duży, a jeszcze płacze – zadrwiła. - Dobrze, że chociaż smakujesz wyśmienicie…
Po chwili oddaliła się, a na jej miejsce zjawił się Maroto. Widząc brata w takim stanie, przeraził się.
- Co się stało?  Przestraszyłeś się jej? Nie ma czego, naprawdę.
Uniósł wzrok na brata, próbując się uspokoić. Ten spojrzał na niego i dostrzegł jego członek, który wciąż leżał wyciągnięty ze spodni.
- Na Boga, nie tylko dałeś jej się napić…
Szybko upchnął go w swoje szmaciane spodnie i otarł łzy. Nie mógł znieść wzroku młodszego brata, który był pod wrażeniem.
- Nie bój się, nie powiem ojcu. Ja też mam to za sobą. Eterella lubi łączyć obie przyjemności razem.
Markos nie miał pojęcia, co czuć w tej chwili. Wiedział jedynie, że chce zniknąć z tego miejsca i jak najszybciej znaleźć się w swoim posłaniu. Za dużo wydarzyło się przed chwilą.
- Chodźmy stąd – zakomenderował.
Maroto skinął głową i poprowadził go ku wyjściu. Kiedy mijali spółkujących ze sobą ludzi, mógłby przysiąc, że widział, jak jeden z nich ssie szyje swojego partnera. Ale tak bardzo pragnął zniknąć, że wmawiał sobie, że to tylko zły sen…

Grota Markosa, kilka dni późnej…
Kolejną noc Markos nie mógł zmrużyć oka. Czuł się podle, okropnie, został wykorzystany i sam nie wiedział, w jakim celu. Myślał o tym bardzo długo, lecz żadne rozwiązanie nie przychodziło mu do głowy.
Jego młodszy brat, Maroto, wymykał się co noc i słyszał, jak powracał nad ranem. Kilkakrotnie chciał go wydać ojcu za to, że go tam zaciągnął, jednak nie znalazł w sobie odwagi. Ciągle nasuwała mu się myśl, że przez to brat mu się odwdzięczy i powie ojcu, że ten był z kobietą. A nikt niestety nie wiedział, jaka kara czeka za to, co zrobił.
Chociaż z drugiej strony nie czuł się winny lecz skrzywdzony. Został wykorzystany, a szok, jaki przeżył, wprawił go w całkowity bezruch. Czuł się jak dziecko, które zostało uderzone, jakby ten incydent miał naznaczyć jego życie, nakładając karę na barki młodego człowieka. Wiedział, że coś takiego zostaje w pamięci i nie łatwo będzie go z niej wymazać.
Następnego dnia, po zaledwie kilku minutach snu, Markos podniósł się z posłania i poszedł do swojej rodziny, spożyć śniadanie. Szedł przybity przez krążące myśli w jego głowie, które bez przerwy atakowały go. Czuł się z tym źle, co nie uszło uwadze jego matce.
Kiedy zasiadł w kręgu swojej rodziny na twardym kamieniu, spojrzała na niego, podając mu tackę parującej kaszy. Tej, co jadali zwykle. Jedynie zmieniała się jej porcja.
- Synu, powinieneś wypocząć. Zapracowujesz się, a twoje zdrowie na tym podupada.
- Nie trzeba, naprawdę, czuję się dobrze – skłamał.
Jego matka spojrzała na niego z politowaniem, lecz po chwili wróciła do rozdawania posiłku pozostałym członkom rodziny, wśród których brakowało jego młodszego brata.
- Gdzież jest Matoro? – spytał ojciec, gniewnie rozglądając się wokół.
- Jeszcze śpi, tatusiu – odparła ich sześcioletnia siostra, Pikola.
Wielki jak niedźwiedź, z kępką siwej brody i wąsów ich ojciec, wstał z miejsca i poszedł obudzić syna. Nie lubił i nie tolerował nieposłuszeństwa swych dzieci. A wykroczenia jakiekolwiek zwalczał solidną karą.
Wrócił po chwili, ciągnąc za sobą Matoro. Chłopak ledwo widział, co dzieje się wokół. Ciągnięty za szatę niewiele miał do powiedzenia w kwestii, dokąd się udać.
Ojciec posadził go siłą, na co ten jedynie osunął się jak marionetka. Był przeraźliwie blady, a cienie pod oczami dawały mu wygląd zombie.
- Mój Wielki Boże, co Ci jest? – spytała histerycznie matka, klękając obok niego.
Uniósł się na łokciu i zapewnił, że to tylko niedospanie. Usiadł, chwiejąc się na wszystkie strony, kołysząc się jak statek na sztormie.
- Synu, co z Tobą? – ponownie zapytała.
Uniósł łyżkę i jej zawartość wylądowała na jego szatach. Gorąca kasza, brudząc jego szaty, dopełniła strasznego obrazu.
Wbrew protestom ojca, został zaprowadzony przez rodzeństwo z powrotem na posłanie. Markos wraz z bratem, pięć lat młodszym od siebie, ułożyli go i okryli kapą pozostałych. Zaczął się trząść z zimna, a jego usta zsiniały.
Odwrócili się, aby zostawić go samego, lecz Markos zatrzymał się, słysząc niewyraźnie swoje imię. Matoro poruszał wargami jak ryba na lądzie. Podszedł więc do niego i kucnął, aby go usłyszeć.
- To…nic…takiego – wychrypiał. Zakaszlał, próbując złapać oddech.
- Bracie, oni cię wykończyli! – powiedział, unosząc głos.
- To…nnie ich…wina.
- Owszem, również twoja. Po co tam chodziłeś?
Cisza zapadła na dobrą chwilę. Markos wpatrywał się w brata, który ledwo oddychał, z trudem przychodziło mu się na niego gniewać. Lecz i tak zmusił się do oskarżycielskiego tonu.
- Wplątałeś się w coś, w co nie powinieneś…
- To minie… Zmienię się.
O czym on mówił, zastanawiał się w myślach.
- Bracie, prześpij się, sen dobrze ci zrobi.
- Będę silniejszy, lepszy, będę w stanie się wyżywić czymś więcej niż manną… - odparł, szepcząc.
- Bredzisz.
Zignorował zapewnienia brata, że czeka go lepsze życie. Wstał i zostawił go za sobą. Kiedy odchodził, słyszał, jak Matoro zanosi się głośnym kaszlem…

Dwa dni później, grota rodzinna Markosa.
Smutek był wszechobecny w rodzinie. A wszystko za sprawą nieszczęśliwego finału życia Matoro. Brat Markosa zmarł niespełna dwie godziny po rozmowie ze starszym od siebie bratem. Markos czuł się z tego powodu źle, podle. Obwiniał się, że mógł mu pomóc, ale czy na pewno? Nie wiedział, co zrobili mu ludzie z groty i co miał na myśli, mówiąc, że się zmieni. Jak na razie zmienił się w zimną mumię, nad którą płakała cała rodzina, z wyjątkiem ojca, który nie okazywał słabości, jakim był płacz. Trzymał w ramionach swą małżonkę, patrząc na zawinięte w chusty ciało syna.
Kiedy Matoro został złożony w ziemi, pomodlili się za niego i wrócili do groty. Markos poszedł położyć się na swoim posłaniu, chcąc oddać się swemu smutku w samotności. Myśli nie opuszczały jego głowy, a to spotęgowało ból i wyrzuty sumienia. Chciał wrócić do groty, która napawała go strachem i obrzydzeniem, lecz jak na razie nie miał pojęcia, w jakim celu. Musiał wymyślić jakiś powód, aby dowiedzieć się czegoś o swoim bracie i nie zostać przy tym podstępnie wykorzystanym.
Leżąc na posłaniu, usłyszał nagłe poruszenie. Jego ojciec próbował uspokoić rozhisteryzowaną kobietę i mężczyznę, którzy wpadli do ich groty z niewiadomego powodu. Nadstawił uszu i nasłuchiwał.
- Ona nie żyje, nie żyje! Moja córka nie żyje!
Markos z mocno bijącym sercem przełknął ślinę. Śmierć dotknęła nie tylko ich rodziny.
- Ludwiko ją znalazł! – dodał mężczyzna, przekrzykując kobietę. – Był blady, okropnie blady, jak duch! I miał zadrapania, wszędzie!
Ten obraz przypomniał mu jego własnego brata. Zląkł się ogromnie, lecz nadal nasłuchiwał.
- Pomóż nam znaleźć sprawcę! Twój syn również nie żyje! Może to ten sam morderca!
- Mój syn umarł śmiercią naturalną, wśród rodziny – warknął jego ojciec.
Od jego głosu zrobiło się jakby chłodniej.
Markos zebrał się w sobie i wyszedł na spotkanie z ludźmi, którzy kłócili się z jego ojcem. Chyba wiedział, jak mógłby im pomóc.
Bojaźliwie zbliżył się do trzech dorosłych osób, którzy ledwo go zauważyli. Ojciec warknął na niego i kazał mu wracać, skąd przyszedł.
- Ojcze, chyba wiem, co się z nimi stało.
Kobieta dopadła go pierwsza. Ze szlochem tak ogromnym jak jesienny deszcz, chwyciła go za szaty.
- Co wiesz, chłopcze? Powiedz, powiedz!
- Co z moim synem? Wiesz?
Markos skinął głową i opowiedział w skrócie o swojej wizycie w grocie pełnej nieprzyjemnych ludzi, którzy zwabiali do siebie innych. Z miejsca zarządzili, aby ich tam zaprowadził.
Wziął pochodnię i wraz z ojcem i dwójką nieznanych mu ludzi, wyszli w poszukiwaniu wejścia do groty. Zapadł zmrok, więc powoli odtworzył swoją wędrówkę sprzed kilku dni.
Znalazł ujście bardzo szybko. Przyspieszyli kroku, chcąc jak najszybciej poznać prawdę.
Weszli do środka, lecz nie było w niej nikogo. Ogniska dogasały, unosząc nad sobą strugi białego dymu, a na głazach widniała zaschnięta krew. Wyglądało to tak, jakby wynieśli się z tego miejsca w popłochu, po wydarzeniu, które miało miejsce nie dość dawno. Coś musiało się tu wydarzyć…
- Nikogo tu nie ma – odparł oskarżycielsko jego ojciec.
- Ależ przyrzekam, ojcze, oni tu naprawdę byli! – bronił się. – Musieli stąd uciec, spójrz!
Wskazał na ogniskowy popiół i ślady krwi, w niektórych miejscach dość świeżej.
- Nie wiemy, co tu się stało. Może jakaś rodzina odbierała poród, a teraz przenieśli się z dzieckiem w bezpieczniejsze miejsce…
Z rozpaczą spojrzał na ojca, który gniewnie odwrócił się i wyszedł. Kobieta i mężczyzna wyszli za nim, zawiedzeni takim obrotem spraw. On sam był zszokowany, że to miejsce było puste. Dobrze pamiętał, co działo się tu jakiś czas temu, a tak nagłe zniknięcie tylu ludzi musiało mieć swój powód. I on chciał go poznać…

 Kilka kolejnych dni później…
Markos nie poddawał się i dzielnie poszukiwał grupy ludzi, którzy nagle zniknęli ze swej groty. Czuł, że byli blisko, lecz z drugiej strony nie wiedział, gdzie ich szukać.
Sprawę pogarszał fakt, że kolejni ludzie zaczęli ginąć. Młodzi, starsi, dzieci małe i noworodki… Wszyscy umierali. Ludzie obawiali się epidemii, która atakowała wszystkich i rzadko wychodzili ze swoich jaskiń. Ci jednak, co wyszli lub zostali wyciągnięci, umierali.
Epidemia nosiła nazwę „choroby białych twarzy”. Wszystkie ofiary były białe niczym zjawy, a ich ciała podrapane jak przez zwierzęta. Każdy również wyglądał, jakby umarł śmiercią naturalną, co nie wyjaśniało, co tak naprawdę jest przyczyną licznych cierpień.
Chłopak jednak czuł, że to wszystko ma związek z zaginioną grupą ludzi, która uciekła ze swojego stałego miejsca pobytu. Ich zachowanie było dziwne, niepojęte. Pamiętał, że wyglądali na zaabsorbowanych sobą nie tylko podczas kopulacji, lecz również… prawdopodobnie picia krwi. To wydało mu się niemożliwe, lecz tamtej nocy widział i przeżył wiele, aby zakładać takie sprzeczności.
Idąc po raz kolejny tą samą ścieżką, którą wydeptał ostatnimi czasy, natknął się na nowy ślad. Doskonale wiedział, że oprócz niego tą drogą nie chodził nikt, więc widok bosych stóp wprawił go w strach i zarazem radość, że coś znalazł.
Udał się tropem bosych stóp i doszedł do wysokiego drzewa. Jego gruby pień mógłby spokojnie zakryć sobą trzy osoby. Ostrożnie obszedł go dookoła i znalazł młodą dziewczynę, mniej więcej w jego wieku, która siedziała na ziemi i dyszała ciężko. Wyczuwając jego obecność, uniosła szybko głowę i syknęła.
- Nie zbliżaj się! – warknęła.
Sam jej widok go przerażał. Była brudna, a jej ubranie usłane było dziurami i plamami krwi. Szybko oddychała, niczym dzikie zwierzę, a jej wzrok był dziwnie ostry, jakby chciała go spalić samym patrzeniem na niego.
- Co ci jest? – spytał ostrożnie.
- Odejdź!
Dziewczyna rozpłakała się, nadal ciężko dysząc. Powoli zrobił krok w jej stronę, na co się odsunęła.
- Mówiłam, odejdź! – krzyknęła, tym razem bardziej rozpaczliwie.
Markos nie wiedział, co robić. Z jednej strony chciał ją pocieszyć i dowiedzieć się, co jej jest, jednak z drugiej bał się tego, co skrywa. Być może jest to coś o wiele straszniejszego niż może sobie wyobrazić.
- Chcę ci pomóc, tylko mi na to pozwól – odezwał się w końcu.
Dziewczyna złapała się za głowę i chwyciła mocno za swoje włosy.
- To mnie zabija! – powiedziała. – Walczę z tym i czuję, że umieram.
Słysząc te słowa, przełknął nerwowo. Czyżby i ona zachorowała?
- Co ci jest?
Nagle wstała z miejsca i zaczęła biec, szlochając głośno. Nie widząc innego wyjścia, pobiegł za nią, próbując zapamiętać drogę, którą mógłby wrócić do domu…
Nie zdołał dogonić dziewczyny, jednak widział, jak wbiega na teren odgrodzony powiązanymi ze sobą patykami. Podszedł bliżej i dostrzegł, że miejsce wyglądało jak obóz. Rozglądnął się dokładnie i spostrzegł, że znajdują się w nim ludzie, którzy uciekli z groty.
Znalazł ich!
Kiedy jego euforia opadła, nie wiedział, co począć. Chciał wezwać kogoś, najlepiej swojego ojca i pokazać mu swoje odkrycie. Jednak wiedział, że to było zgoła niemożliwe, gdyż ojciec nie chciał mu uwierzyć, że w śmierć jego syna zamieszani są jacyś dziwni ludzie. Co mu pozostało?
Wiedziony instynktem, zawrócił, lecz gdy zrobił parę kroków, ktoś złapał go pod ręce i zaciągnął do tyłu. Chciał się zmusić do krzyku, jednak znów strach sparaliżował nie tylko jego ciało, ale również struny głosowe. Mocne dłonie, kurczowo trzymając go, ciągnęły w stronę tajemniczego obozu.
Po chwili, która wydawała mu się wiecznością, został rzucony niczym szmaciana lalka na ziemię. Rozejrzał się wokół nerwowo, próbując dostrzec kogoś znajomego. Widział jedynie obce twarze, które z politowaniem patrzyły na niego.
Wyczuł grozę, jaka zapanowała. Rozglądał się ostrożnie, nieznacznie przy tym zmieniając swoją pozycję. Mężczyźni, którzy go tu zaciągnęli, stali obok niego, a gdy przyjrzał się ich twarzom, spostrzegł, że są przeraźliwie blade. Choroba białych twarzy, skojarzył i od razu się zląkł.
Chciał uciec, jednak czuł się otoczony. Zewsząd patrzyły na niego coraz nowsze pary oczu. Czuł się dziwnie, jakby był honorowym gościem na przeraźliwie wyglądającym wieczorku rodzinnym. Przełknął powoli i usłyszał nagłe krzyki kobiety.
Odwrócił się w kierunku, skąd dochodziły, lecz nie zauważył niczego. Dopiero później skojarzył, że było to echo. Obóz ludzi, cierpiących na dziwną chorobę musiał być w takim razie znacznie większy niż to sobie wyobrażał.
Chwile niepewności przerwał mężczyzna, który podniósł go z ziemi i pociągnął w stronę ogromnego głazu. Myśli gorączkowo krążyły w jego głowie, lecz na żadną z nich nie miał racjonalnego wyjaśnienia. Musiał czekać, aby dowiedzieć się, co z nim zrobią.
Mężczyzna posadził go w dziwnym kręgu, stworzonym przez siedzących ludzi. Byli równie przestraszeni, co on i gdy został zmuszony zająć ostatnie miejsce, popatrzyli na niego z żalem. Czeka mnie śmierć, pomyślał, i mógł założyć się, że inni też o tym myśleli.
Z odległej o kilkadziesiąt stóp groty wyszedł wysoki i chudy mężczyzna wraz z kobietą, równie chudą lecz dużo niższą od siebie. Oboje byli bladzi, a ich wzroki chłonęły ludzi z okręgu. Markosowi wydawało się, że patrzą na nich w dość specyficzny sposób, tak jak zwierzyna na swój posiłek. Znów przełknął, czując narastającą suchość w ustach.
Wysoki mężczyzna podszedł do dziewczyny, która siedziała naprzeciw niego i kucnął za jej plecami. Złapał ją za podbródek i uniósł jej głowę do góry. Drżąca dziewczyna łapała spazmatycznie powietrze, a gdy została ugryziona w szyję, zaczęła przeraźliwie krzyczeć.
Strach wielki ogarnął Markosa, kiedy kobieta zrobiła to samo z kolejną osobą. Czuł, jak jego kończyny wiotczeją, nawet gdy jego mózg wysyłał im polecenie, aby się ruszyły. Sparaliżowany siedział i czekał, aż nadejdzie jego kolej. Na śmierć, dopowiedział w myślach, z trudem łapiąc powietrze.
Nie mogąc patrzeć na nieruchome i blade ciała, które przed momentem były żyjącymi istotami, zamknął oczy i odmówił szybką modlitwę. Nie był pewien, czy istniał Ktoś, kto wysłuchałby jego próśb, lecz wolał zająć głowę czymś innym niż zamartwianiem się o to, czy będzie odchodził ze świata z bólem, czy tez stanie się to szybko i niezauważalnie. Zacisnął mocno powieki i usta, aby czasem nie mówić na głos i usłyszał, jak mężczyzna zajmuje się kobietą, która siedziała obok niego.
„Wyrzekam się wszystkich swoich grzechów…”
Słysząc siorbnięcia i przełykania, spotniał cały.
„ Niechaj moja dusza zazna spokoju w krainie szczęścia i wiecznego życia pozacielesnego”
Ciężkie kroki zbliżały się do niego. Słyszał, jak mężczyzna przyklęka za nim.
„ Odpuść moje winy i opiekuj się rodziną, która pozostanie na ziemi…”
Czekał. Czekał, aż poczuje zimne palce na sobie i ostry ból na gardle. Nic się jednak nie wydarzyło. Otworzył oczy i spostrzegł, że blady mężczyzna chowa się za nim, a kobieta, która mu towarzyszyła, leżała martwa nieopodal swojej groty. Odwrócił głowę i zobaczył łunę najjaśniejszego świata i zmrużył oczy. Postawna sylwetka mężczyzny wyłoniła się z blasku i wstrząsnęła okolicznymi terenami.
Blady mężczyzna wstał, lecz po chwili padł nieżywy na ziemię. Mężczyzna, który wyłonił się z światła, był postawny i jedynie to zauważył, gdyż światło nie pozwalało mu na zobaczenie jego twarzy.  Czuł, że przygląda mu się. Ze strachem odważył się odwzajemnić wzrok. Poczuł mrowienie w ciele.
- Jako jedyny przeżyłeś – powiedział grubym głosem.
Markos odruchowo się rozejrzał. Cisza i towarzyszący mu poblask światła, jaki wydzielał mężczyzna, były jedynymi objawami życia. I był jeszcze on, stojący wśród setek ciał. Martwych.
- Byłeś odważny, przyszedłeś tu. Jako jedyny widziałeś ich czyny – dodał, zbliżając się. – Obawiam się, że takich ludzi, choć ludźmi bym ich nie nazwał, jest dużo więcej. Dlatego będziesz musiał z nimi walczyć.
Markos zamrugał gwałtownie, nie bardzo rozumiejąc, o co może chodzić dziwnemu mężczyźnie. Jego chrapliwy głos wprowadzał człowieka w drżenie i czuł, jak się trzęsie.
- Zostałeś wybrany przeze mnie. Otrzymasz znakomite dary, jakich zwykły śmiertelnik nigdy nie uchwyci. Rozmnożysz się i będziesz tworzył nową rasę, którą poprowadzisz ty i twoi potomkowie. Będziecie zwalczać zło, plagę nieczystości, która zanieczyszcza świat. Będziecie silni i mocni, a wasza determinacja nie pozwoli wam spocząć w wyznaczonym zadaniu. Rasa ludzka pozostaje w twoich i waszych rękach.
Z szeroko otwartymi oczami patrzył na mężczyznę w świetle. Poblask ani trochę nie zblakł i musiał w końcu zmrużyć oczy. Drżącymi ustami w końcu wykrztusił z siebie pytanie.
- Ale jak mam to zrobić?
Mężczyzna zbliżył się i dotknął jego ramienia. W miejscu, w którym poczuł gorącą dłoń, zapiekło go i poczuł mrowienie. Coś dziwnego się z nim działo.
- Otwórz swój umysł, który jest kluczem do twych sukcesów i porażek. Zaufaj sobie i mocom, które otrzymałeś.
Zatrząsł się pod wpływem jakiejś siły i nagle poczuł się wyższy, lepszy, silniejszy. Spojrzał na mężczyznę przed nim.
- Pamiętaj jednak, że twoja rasa będzie zagrożona jak każda inna. Otrzymacie swój własny kąt, swój kraj, w którym wszystko się zacznie. Poprowadzisz wszystkich ku lepszemu życiu. Wierzę w ciebie, chłopcze…
To mówiąc, dziwna łuna zniknęła wraz z mężczyzną. Markos rozdziawił usta i drżącą rękę uniósł przed siebie, w miejsce, gdzie przed chwilą stał mężczyzna. Poczuł jedynie powiew wiatru, który zaraz zniknął.
Upadł na ziemię i stracił przytomność.
***
Carter przez dłuższa chwilę patrzyła na Dereka i próbowała ułożyć sobie całą historię w głowie. Brzmiała dosyć… krwawo i skomplikowanie, a do tego miała mnóstwo pytań. Przecież bohater tej opowieści zapoczątkował jakoś ich rasę, prawda?
- I co dalej? – spytała. – Udało mu się?
- Jak widać – odparł, wskazując na siebie.
Przewróciła oczami.
- Chodzi mi o to, jak tego dokonał.
Poprawił się na fotelu i rozprostował nogi, aż zatrzeszczało mu w kościach.
- Cóż, jak wiem z zapisków, poszedł za przykładem człowieka - świetlika i spłodził pewnej kobiecie masę dzieci. Założyli wioskę w miejscu, gdzie zaznał „objawienia” i się rozwinęli.
Carter zastanowiła się przez moment. Skąd zatem brak pępków i rasa wojowników? A Hellioci?
- Stawiam, że to nie koniec – odparła po chwili.
- Kotek sprytny i przebiegły. Masz całkowitą rację, to był początek początków.
Zmieniła pozycję i również rozprostowała nogi. Derek, widząc to, uśmiechnął się i kontynuował.
- Tak jak obiecał, zwalczał ze swoimi synami „bladych ludzi”, lecz kilku z nich pobłądziło. W dodatku tamci zawiązali spisek z diabłem, który im pomagał.
Carter, słysząc to, wzdrygnęła się. Chciała mu zadać pytanie, lecz powstrzymał ją, podnosząc rękę, aby nie odzywała się.
- Markos z każdym dniem stawał się bezsilny, a jego psychika załamywała się. Czasem nachodziły go myśli, aby przyłączyć się do wroga. No wiesz, nie umiesz go pokonać, to się do niego przyłącz… No ale kiedy chciał sprzymierzyć się z bladymi ludźmi, znowu doznał objawienia mężczyzny – świetlika. Był wściekły, że nie posłuchał go za pierwszym razem i chciał go pozbawić mocy. W końcu rozgorzała walka między  bladymi twarzami i Markos udowodnił, że jednak jest godzien swego zadania. Mężczyzna z jarzącym się tyłkiem dał mu druga szansę, lecz ukarał go i jego synów. Odtąd on sam miał żyć ze swoją rodziną w podziemnej krainie, a jedynym światłem, jaki dostrzegą, będzie blask księżyca, a ich życie będzie mroczne i spowite ciemnością. I już wiesz, skąd nasza nazwa…
Carter dosłownie została wbita w fotel. Ta historia odmieniła jej tok myślenia. Domyśliła się, że jeszcze nie skończył. W końcu pozostawała kwestia jego wroga.
- Co się stało z tymi, co przeszli na stronę bladych ludzi? – spytała po krótkim namyśle.
- Zostali ukarani bardziej surowo niż ich ojciec. Facet żarówka nie zabił ich, gdyż brzydził się przemocy, jednak naznaczył ich piętnem adekwatnym do ich stylu życia. Otóż aby mogli żyć, do końca swoich dni musieli pić krew swoich braci, aby nie umrzeć z pragnienia oraz spożywać ich ciała, aby nie umarli z głodu.
Wzdrygnęła się na samą myśl o ich karze. Dobrze, że jej żołądek był pusty, inaczej zwymiotowałaby pod nogi Dereka.
- Ale ich przymierze z Luckiem, okazało się przydatne. Wycwanili się i zaczęli polować na ludzi, jak robili to wcześniej, z tym, że od razu pozbywali się ciała – dodał, krzywiąc się. – Stąd pochodzi ich nazwa: od piekła.[4]
Carter też się skrzywiła.
Słysząc całą historię powoli nabierała przekonania, że rasa Mrocznych to nie tylko ich wojownicy, ale też rodziny, które żyły w mroku. Derek z pewnością posiadał własną, a gdy pomyślała o tym, że być może czeka na niego kobieta, coś w niej zawrzało. Otrząsnęła się jednak szybko, gdy kontynuował opowieść.
- Dlatego też z pomocą nowych zdolności opracowali, że tak to ujmę, sposób na płodzenie silnych mężczyzn, którzy odpowiednio wyszkoleni staną w szranki z Helliotami. Polegało to na tym, że dwoje silnych i kochających się małżonków majstrowało dziecko, a gdy było dosyć rozwinięte, wywoływano poród. Dziecko rozwijało się odtąd samo, bez niczyjej pomocy, no może z lekką dozą ich „zdolności”. Gdy przeżyło, oznaczało to, że jest silne i godne reprezentowania swojej rasy. Jednak kiedy było słabe, wiadomo, umierało. Stąd właśnie brak u wojowników pępka: w czasie naszej obserwacji po prostu zarastał, rozwijaliśmy się w szybkim tempie.
Carter nie mogła po prostu uwierzyć. Pokręciła głową, próbując to sobie poukładać w głowie.
- Coś jeszcze? – spytał Derek po chwili ciszy.
Zastanowiła się dwa razy, jednak nic nie przychodziło jej do głowy. Wciąż krążyła jej po głowie historia jego rasy, która ustawiała jego osobę w innym świetle. Teraz patrzyła na niego z zupełnie innej strony. Nawet, gdy wciąż ją irytował.
Postanowiła, że zostanie na pewno z nim do końca drogi. Chciała poznać osobiście, jak wyglądał jego świat, a miała na to bardzo dobra okazję. Ale jak wytrzyma z nim przez ten czas? Odpowiedź była prosta: walczyć tą samą bronią, co twój przeciwnik…
- No to jak, zostajesz? – spytał Derek, uśmiechając się szeroko. – Zapewniam, że nie będziesz się nudzić.
Carter odwzajemniła uśmiech i skinęła głowa.
- Oczywiście, że zostaję – skwitowała. – Ale mam też swoje warunki.
Derek wywrócił oczami, teatralnie łapiąc się za głowę.
- Strzelaj, co tam masz?
Wstała z miejsca i podeszła do wielkiego łoża, czym zbiła go z tropu. Chwyciła za poduszkę i prześcieradło i obie rzeczy rzuciła na kanapę.
- Od dzisiaj śpisz tutaj. Nie chcę niespodzianek – odparła, splatając ręce przed sobą i uśmiechając się pod nosem.
Derek jęknął i skrzywił się.
- Zapamiętać: nigdy nie dawać kobiecie wyboru…
 

[1] el’ machnes – tł. towarzyszu
[2] ma’ aduro – tł. przewodniku/nauczycielu
[3] ma’millo – tł. mój miły
[4] Hell – z ang. Piekło (Hellioci)

7 komentarzy:

  1. Jak można nie kochać tego Dereka ja się pytam jak??
    On jest typem mężczyzny, którego każda kobieta przygarnęłaby do siebie, taki uroczy drań :D

    Co do treści już się wypowiedziałam na ten temat ;)
    Fajnie wyszła Ci ta historia, taka trochę mroczna, z pewnością i nadała inny klimat całości, cóż trudno będzie Ci "pogodzić te dwa światy" początków rasy Mrocznych i teraźniejszości z naszymi głównymi bohaterami ;)
    Jednak jestem pewna, że dasz rade ;D

    A co do tych literówek, to same przyszły w kolejce się ustawiły, tylko poprawiać :D
    Żaden problem i polecam się na przyszłość ;)

    Buziaczki Zośka :*** :D

    OdpowiedzUsuń
  2. To mnie zaskoczyłaś historią Mrocznych.Była trochę mroczna ale też ciekawa.Zaczynam coraz bardziej lubić Dereka.Czy mi sie wydawało czy Carter była zazdrosna na samą myśl że ktoś może czekać na Dereka:)I po jaki gwizdek kazała spać mu na kanapie,szalona.Czekam na dalszy ciąg.Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  3. No muszę przyznać, że jestem zaskoczona historią Mrocznych! Bardzo ciekawy rozdział, jestem ciekawa czy Carter będzie od teraz współpracować z Derekiem, a nie utrudniać mu całe zadanie ;)
    Pozdrawiam
    love.black

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej... Dzięki za info o twojej książce i cóż muszę przyznać że jest naprawdę dobra. Trochę szkoda że nie jest na chomiku, ale nie będę narzekać.Mój nick na chomikuj to:Ravenregalia. Zaskoczyłaś mnie chistorią mrocznych masz naprawdę dużą wyobraźnie. Jestem strasznie ciekawa co bd dalej więc mam nadzieję że następny rozdział pojawi się już niedługo :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki za info. :) Szybki rozwój akcji, ciekawa fabuła no i oczywiście mroczny facet - czyli to co lubię. ;) Z pewnością będę czytać i komentować następne rozdziały.

    PS. Szkoda, że nie umieszczasz książki na chomikuj, ale co tam. :) Mój nick to: Cervinus. W miarę możliwości, ( jeśli robisz coś takiego)poinformuj mnie o następnym rozdziale. Z góry dzięki. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej ;)
    Rozdział tak długi, że 2 dni czytałam, ale bogaty ;) Dużo się można było dowiedzieć.
    Mam pytakno do Dereka;p
    Kiedy i jak poznałeś Mike'a . ?
    (Chyba o tym nic nie było, a jeśli było to przepraszam)

    Czekam na kolejny rozdział ; *
    Pozdrawiam
    Mika113a

    OdpowiedzUsuń
  7. Aż sie zdziwiłam jak Derek się zgodził spać na kanapie! Cholernie długi był ten rozdział, ale zajebisty. Czekam na kolejny, mam nadzieje że nie długo.
    loneliness

    OdpowiedzUsuń