W opowiadaniu często będą pojawiać się słowa potocznie używane, przekleństwa oraz sceny brutalne. Nie wprowadzam ograniczeń wiekowych, każdy czyta według uznania.
Miłego czytania:
Mroczni. Tom I: Dusza Mroku
„Jam jest Mroczny. Oczami widzę to, czego żadne stworzenie nie ujrzy nigdy. Swą siłą przewyższam wszystko. Mój umysł i dusza niczym dwaj wieczni kochankowie współgrają ze sobą, aby zabijać. Zabijać w imię słabszych. Strach jest moim wrogiem, lęku nigdy nie zaznałem. Oto nadchodzę, aby walczyć ze złem…”
Rozdział 1
Carter Flare pracowała w jednym z biur magazynu „Beauty Fashion” z siedzibą w Bostonie. Przygotowywała właśnie ostatni artykuł, który zamykał skład całego egzemplarza na następny miesiąc. Szefowa od tygodnia wisiała jej na głowie za spóźnioną pracę.
A mówiąc sobie szczerze, Carter była ogromną spóźnialską kobietą.
Około dwudziestej zdała sobie sprawę, że w biurze została sama. We wszystkich boksach jej kolegów światła lampek zostały pogaszone, a biuro naczelnej było dokładnie mówiąc, zamknięte na cztery spusty. Poznała to po żaluzjach, które zakrywały przeszkloną ścianę, oddzielającą ją od jej pracowników.
Kobieta nie czekając na nic więcej, gotowy plik przesłała na pocztę szefowej do zaakceptowania i zerwała się z miejsca, wkładając na siebie swój płaszcz. Chwyciła za torebkę, zamknęła komputer i wyłączyła światła.
Biegnąc do windy czuła się okropnie winna, że po raz kolejny każe czekać swojemu koledze w restauracji. Byli umówieni na miejscu pół godziny temu. Co poradzić, skoro zapomniała na śmierć o spotkaniu, a jej tendencja do spóźniania się pogarszała sprawę. Już teraz wiedziała, że facet poczuł się przez nią wystawiony. Dosłownie. I już po raz kolejny. Następny jej związek spisany na straty…
Kiedy wciskała przycisk windy, starała się nie krzyczeć z frustracji. Zjeżdżała za wolno, o wiele za wolno. Nie czekając na nią, pobiegła w stronę schodów, zostawiając za sobą upiorną ciemność boksów, która ją przytłaczała, a zarazem napawała strachem tak ogromnym, że omal nie zeszła na zawał. Czując pod stopami pierwsze stopnie, zaczęła zbiegać i zbiegać, nie zwracając uwagi na fakt, że ma przed sobą do pokonania dziesięć pięter. Dosyć dużo, ale dla niej, zagorzałej fanki biegów i jogi nie powinno być problemu…
Zadyszkę dostała dopiero na drugim piętrze. Zatrzymała się na chwilę, zaczerpnęła oddech i pobiegła dalej. Nagle jednak zachwiała się i w ostatniej chwili uratowała się przed upadkiem, łapiąc mocno za poręcz. Uniosła lewą stopę i spojrzała na buta.
Psia krew, złamała obcas.
Klnąc pod nosem urwała to, co z niego zostało i kontynuowała bieg. Zrobiłaby wszystko, aby jak najszybciej wyjść z biurowca. Nawet zjechałaby po poręczy.
Z ulga przyjęła fakt, że po chwili znalazła się na parkingu podziemnym. Zaczerpnęła powietrza potężnymi haustami i otworzyła torebkę w poszukiwaniu kluczy. Pech chciał, że jedno jej ucho oderwało się, rozsypując jej zawartość na ziemię.
- Cholera jasna!
Tak naprawdę nie było słów, które wyraziłyby jej narastającą frustrację. Wyrzuciła oderwały obcas za siebie i kucając, zaczęła zbierać przedmioty z powrotem do torebki. Szminka, komórka, dokumenty, tampony, grzebień, perfumy, tusz do rzęs, puderniczka, klucze od mieszkania, pilnik do paznokci…a i są, klucze do auta. Chwyciła za nie i za jedno ucho torby. Wstała i zaczęła iść w stronę miejsca, gdzie zaparkowała wóz. Idąc, wcisnęła guzik na kluczyki i uniosła wzrok. Stanęła jak wryta. Miejsce było puste.
- Nie, to jakiś żart – wymamrotała.
Rozejrzała się wokół, ale dostrzegła tylko ciemny wóz Franka, ich stróża oraz zielonego garbusa starszej pani, która wynajmowała u nich to miejsce parkingowe. Po jej granatowej Hondzie nie było śladu.
Sfrustrowana do granic możliwości podbiegła do okienka obok wyjazdu i zastukała w nie. Po drugiej stronie strażnik smacznie chrapał, opierając głowę na blacie małego stolika. Zapukała jeszcze raz, tym razem mocniej, o mały włos nie wybijając szybki. Strażnik zerwał się na równe nogi.
- Mój wóz został skradziony – odparła cierpko, patrząc na niego. Poprawił swój granatowy sweter i przetarł zaspane oczy.
- Kiedy pani zauważyła, że go nie ma? – spytał, ukrywając ziewanie.
- Słucham?
Raz, dwa, trzy, cztery, zachowuj spokój…
- Kiedy pani zauważyła, że zniknął? – powtórzył.
- Właśnie wyszłam z biura, dopiero go zauważyłam. A raczej go nie zauważyłam, bo go tam nie ma!
Strażnik wyglądał, jakby mu ulżyło. Złapał się za serce i odetchnął.
- Uff, to nie na mojej zmianie. Proszę to zgłosić na policję.
Uniosła wysoko brwi. Czy ona się przesłyszała? Raczej nie. Strażnik oklapł na krzesło i znów ułożył się do snu. Wściekła, wyszła drogą wyjazdową na zewnątrz, kulejąc na lewą nogę z powodu braku obcasa i trzymając pod pachą torebkę, której jedno ucho się zerwało. Świetnie, po prostu genialnie! Ten wieczór zapowiadał się wielce ciekawie…
Wolnym krokiem szła w kierunku swojego mieszkania. Miała do pokonania ponad dwa kilometry drogi, która usiana była barami szybkiej obsługi i pubami, czynnymi całą dobę. O tej porze ta dzielnica Bostonu należała do jednej z najbardziej niebezpiecznych dla takich kobiet jak Carter. Wiele razy czytała w prasie donosy o gwałtach, pobiciach lub porwaniach. Bóg tylko raczy wiedzieć, co może stać się z nią podczas powrotu do domu. Dlatego zawsze jeździła samochodem.
Mocniej zaciskając płaszcz, przebiegła na drugą stronę ulicy. Rozejrzała się niepewnie, lecz nic podejrzanego nie zauważyła. Zrobiła parę kroków i przystanęła przed wejściem do parku. Już z tego miejsca widziała, że uliczne latarnie nie oświetlały jego ścieżek, a małe lampki, które stały wzdłuż nich, po prostu nie działały. Panowały tam egipskie ciemności, a ona panicznie się ich bała.
Zaryzykowała jednak. Była to znacznie szybsza droga do jej mieszkania i istniała większa szansa, że ominie miejsca najbardziej zatłoczone przez miejskich pijaków i handlarzy narkotyków. Choć bała się ciemności tam panujących, wolała przez nie przejść i cało wrócić do domu, niż omijać mężczyzn pod wpływem jakiś środków. Z pewnością nie umknęłaby ich uwadze.
Zaciskając zęby, szła ile sił w nogach. Objęła się ciasno ramionami i rozglądała się wokół przez cały czas. Każdy najmniejszy szmer sprawiał, że podskakiwała jak oparzona, po czym przyspieszała w miarę możliwości. Im szybciej dostanie się do mieszkania, tym lepiej. Musiała z niego zadzwonić na policję i zgłosić kradzież auta, a później poinformować o tym szefową. Należała jej się jakaś rekompensata, za to, że został skradziony z miejsca pracy, prawda? Ponadto musiała zadzwonić do Lewisa i przeprosić go za nieprzyjście na randkę. Nie miała pojęcia, czy zechce odebrać od niej telefon, ale grunt, że spróbuje…
Gdy usłyszała męski bełkot, zatrzymała się. Przed nią wyrośli dwaj postawni mężczyźni, którzy szli chwiejnym krokiem w jej kierunku. Widząc ją, również się zatrzymali, ale po chwili kontynuowali swój marsz. Prosto na nią.
Carter była rozdarta. Mogła zawrócić i uciekać ile sił w nogach, choć była już w połowie drogi, ale zmuszałoby ją to do zdjęcia pantofli, a perspektywa biegnięcia w samych rajstopach po kamieniach i odłamkach szkła nie była wcale zachęcająca. Mogła również zejść im z drogi i udawać, że ich nie widzi. Minęliby ją i poszli dalej.
Taa, marzenie ściętej głowy.
Cofnęła się o krok, ale w czasie jej rozmyślań, obcy mężczyźni zbliżyli się do niej na odległość zaledwie kilku kroczków. Rozdzielili się, otaczając ją z dwóch stron.
- Proszę, proszę, cóż za smakowity kąsek – zażartował mężczyzna z prawej. Miał na głowie kaptur, ale dostrzegła, jak oblizuje usta.
- Ślinka napływa do ust. – Pociągnął nosem. – I jak cudnie pachnie. Jabłka i coś jeszcze…
- Fiołki – dodał ten drugi.
- O właśnie, fiołki.
Zaśmiali się obaj. Carter nie mogła się ruszyć. Stała w miejscu i czekała na ich ruch. Okrążali ją, przyglądając się jej w każdej możliwej strony. Objęła się ciaśniej płaszczem i zadrżała. Zapewne nie od zimna.
Jeden z nich podszedł do niej i dotknął jej długich włosów. Złapał za kosmyk i owinął go sobie wokół palca.
- Taka młoda, taka piękna, taka niewinna… - zamruczał. – To moje ulubione.
Znów pociągnął nosem i zbliżył się do niej. Momentalnie zaschło jej w ustach i nie miała siły krzyczeć. Z resztą, co by to dało?
- Boisz się nas. Niepotrzebnie. Nic nie będzie bolało. Tylko przez chwilkę…
Przełknęła nerwowo. To nie brzmiało optymistycznie.
Gość w kapturze stanął centralnie przed nią i musnął dłonią jej policzek. Jego palce były wręcz lodowate, a jednak jego dotyk palił jej skórę. W miejscu, którym nakreślił małe kółko, czuła mrowienie.
Nagle jednak zesztywniał. Zawarczał i odwrócił się, garbiąc plecy.
- Czołem, skurwiele! – zawołał ktoś. Drugi facet, który stał za nią, momentalnie znalazł się przed nią i obaj ją zasłaniali. Stanęła więc na palcach i dostrzegła zarys trzeciego mężczyzny.
Nie widziała jego twarzy. Ale jego aura zapowiadała śmierć. Na sam jego widok skóra cierpła, a spojrzenie zwiastowało coś naprawdę złego. Był ubrany na czarno, podobnie jak ci dwaj przed nią, ale na głowie miał czarny, okrągły kapelusz. Carter od razu skojarzył się on z Zorro. Dać mu tylko szpadę i pelerynę, a będzie jak ulał.
- Zostawcie ta miłą panią w spokoju i wypierdalajcie stąd! – zawołał znowu. W jego słowach czaiła się groźba. Obaj faceci się zaśmiali.
- Jest nasza i gówno ci do tego.
- Cóż, ja ładnie poprosiłem.
W ułamku sekundy doskoczył do nich i powalił ich na ziemię. Carter cofnęła się odruchowo i patrzyła na jej wybawcę. Rzucił się na jednego z nich i wyrzucił go w górę. Otworzyła szeroko usta, ale nie mogła wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Kiedy doskoczył do drugiego, tamten odruchowo się cofnął.
- Teraz tchórzysz? Gdzie twoja godność, co?
Usiadł na niego okrakiem i złapał za jego głowę. Usłyszała trzask i ciało kolesia zwiotczało. Facet w czerni, czy jak wolicie Zorro, poderwał się z miejsca i złapał za kłodę drewna, którą tamten pierwszy, wyrzucony w powietrze, wymierzył w niego. Jakim cudem tak szybko się pozbierał?
Zaczęli walczyć ze sobą, kiedy przyuważyła, że gość ze złamanym karkiem poruszył się! Wytrzeszczyła oczy i gapiła się na jego ręce, które nastawiały kręgi. Słysząc trzask kości, od razu rozbolała ją szyja.
Podniosła wzrok i zobaczyła, że Zorro ciągnie za nogę drugiego kolesia. Jego głowę trzymał w drugiej ręce za włosy. Rzucił ją i ciało na gościa, który był gotowy powstać z martwych. Dosłownie.
- Wybierasz się gdzieś, koleś? – spytał sarkastycznie.
Tamten pokręcił szybko głową, na co jego kości zaprotestowały. Wygiął się pod dziwnym kątem, zwracając twarz ku niej. I, o mój Boże, jego oczy płonęły! Migotały czerwonym, płomiennym światłem.
Zorro pokręcił głową i uniósł do góry zapaloną zapałkę. Przez moment wpatrywał się w płomień, lecz po chwili rzucił go na oba ciała, które z miejsca zaczęły płonąć. Po chwili usłyszała skwierczenie, krótki rozbłysk, pyk i po sprawie. Dwaj goście zmienili się w kupkę pyłu.
- Tak już lepiej – odparł Zorro, chowając zapałki do kieszeni spodni.
Dopiero teraz spojrzał na Carter, która swoją drogą była śmiertelnie przerażona. Przed chwilą zabił dwóch mężczyzn na jej oczach. I to zanim zdążyli jej coś zrobić. Czy ją też zamierzał zabić?
Nie wiedziała, czy ze strachu, czy przez widok masakry sprzed chwili, nachyliła się nad trawnik i zwymiotowała. Całe szczęście miała pusty żołądek, więc nie męczyła się długo.
- No nie, nie rób tego przy mnie – jęknął.
Zaskoczona wyprostowała się szybko, widząc jak blisko niej stał. Odsunęła się od niego, czując ogromny strach przed tym, co jej zaraz zrobi.
- Nie rób mi krzywdy – pisnęła odruchowo.
Zorro przetarł oczy, zdjął kapelusz i przeczesał włosy, które oczywiście były czarne. Spojrzał na nią, krzywiąc się.
- Nie zamierzam cię krzywdzić – odparł, wpatrując się w nią.
- Nie? – spytała.
- Oczywiście, że nie. Nie po to tutaj przyszedłem…
Zanim zdążyła mu zadać pytanie, kim był, zadzwonił jego telefon. Wyciągnął go i odebrał, odchodząc na stronę.
- …Co? Nie, właśnie zabiłem dwóch... Nie, wszystko w porządku. – Odwrócił się i spojrzał na Carter. – Mam jednego świadka… Tak, zajmę się nią… Nie, dobrze wiesz, że czyszczenie pamięci marnie mi wychodzi... Odezwę się, jak tylko coś wymyślę.
Zanim schował telefon, wykonał jeszcze krótką rozmowę i po chwili znów na nią patrzył. Czuła się osaczona jego spojrzeniem, paliło ją całe ciało. Bała się go, jego mroczna aura wywoływała u niej gęsią skórkę.
- Co chcesz ze mną zrobić? – spytała, wyszukując u siebie więcej odwagi.
Chciał odpowiedzieć, ale nagle zrobił krok w jej kierunku i podniósł ją, trzymając mocno w pasie. Położył ją sobie na ramieniu i zaczął iść w kierunku z którego przyszła.
- Ej, co robisz? Puszczaj mnie!
Spróbowała się wyrwać, lecz ten zacieśnił ucisk i dalej szedł. Miała wrażenie, że w ogóle nie męczy go jej ciężar, zachowywał się, jakby niósł coś lekkiego. A jej sześćdziesiąt kilo robiło wrażenie.
- Odstaw mnie na ziemię, bo zacznę krzyczeć!
- Spróbuj, a zobaczysz, co ci się wtedy stanie.
Zamarła. Jego groźny ton przeraził ją nie na żarty. A wcale nie miała ochoty skończyć jak ci dwaj w parku.
- Tak lepiej – odparł.
Nie dałaby uciąć głowy, ale sądziła, że się zaśmiał. Kiedy ją niósł, pogwizdywał sobie cicho, jakby właśnie wracał z polowania i szedł z łupem. I to nie byle jakim. Jego groźba wciąż dźwięczała jej w głowie, więc zagryzając usta, powstrzymywała się od krzyku. Jej życie było w rękach mordercy. Musiała tańczyć, jak jej zagra.
Cholera, ten wieczór był najbardziej pechowym wieczorem w jej życiu. Miała tylko nadzieję, że nie skończy w dębowej skrzynce na koniec dnia.
Koleś wyglądający jak Zorro (czytaj: jej porywacz) zatrzymał się. Carter zorientowała się, że stoją przy wejściu głównym do parku, którym kilka minut temu wchodziła. Uniosła głowę i dostrzegła ciężarówkę z długa przyczepą, która z włączonym silnikiem stała na chodniku. Podeszli do przyczepy i koleś wsadził ją do środka.
- Co robisz? – spytała nagle w przypływie adrenaliny.
- Szczerze? – spytał, łapiąc za klapę przyczepy.
Pokiwała głową i przełknęła ślinę.
- Nie mam najmniejszego pojęcia, słonko, co z tobą zrobię.
Zamknął jej przed nosem lewe skrzydło i sam wskoczył do środka. Drugi facet, który zapewne był kierowcą ciężarówki, zamknął drugie i pochłonęła ich ciemność. Wzdrygnęła się. Ogarnął ją paniczny strach. Była zamknięta w ciemnej przyczepie z mordercą, jej porywaczem. Cud, że jeszcze jej serce to wytrzymywało.
Nagle ciężarówka ruszyła z miejsca. Wydała z siebie parsknięcie niczym dzikie zwierzę, zakołysało nią i po chwili poczuła, jak suną po drodze. Wymacała ręką ścianę przyczepy i oparła się o nią plecami. Podwinęła kolana pod brodę i objęła się rękoma. Cała dygotała ze strachu. Nie wiedziała, co myśleć.
Światło, które zaraz rozbłysło, oślepiło ją na moment. Kiedy przyzwyczaiła się do niego, rozejrzała się. Jej porywacz siedział nieopodal na jednym z foteli przytwierdzonych do podłogi i patrzył na nią. Całe wnętrze wyglądało jak improwizowana przyczepa kampingowa. Duże łoże, lodówka, stolik, sofa, dwa fotele i blat obok lodówki do przygotowywania posiłków zapewne. A w małym kącie kawałek oddzielony czarnym materiałem. Łazienka? Na to wyglądało.
Carter wróciła do twarzy mordercy i omal nie zachłysnęła się powietrzem. O, mamusiu…Był ucieleśnieniem jej snów i marzeń. Jego twarz była o wiele przystojniejsza niż niejednego modela, o którym pisała w „Beauty Fashion”. Linia szczęki mocno zarysowana, ciemny zarost okalał jego żuchwę i policzki, bardzo zgrabny nos, czarne lśniące włosy długości odpowiedniej dla faceta. A jego oczy, mocny granatowy kolor, wprost hipnotyzował. Poza tym był wielki jak dąb. I umięśniony bardziej niż Arnold Schwarzeneger.
Zamrugała kilkakrotnie, jakby nie mogła uwierzyć, że to on. Ale nie, nikt inny tutaj nie wsiadł, a z resztą okrągły kapelusz Zorro leżał na sofie obok niego. Przełknęła ślinę i zmusiła się, aby nie patrzeć na niego dłużej.
Nie mogła fantazjować o nim. Był mordercą, a ona jego ofiarą. Kto wie, co z nią zrobi? Modliła się, byle nie została z niej kupka pyłu jak po tamtych dwóch. Wzdrygnęła się. Oby to był tylko zły sen, pomyślała.
- O czym myślisz? – spytał.
Podniosła wzrok i napotkała jego granatowe spojrzenie. O rany, samym patrzeniem doprowadzał kobietę na skraj przyjemności…
Opanuj się kobieto!, zrugała się w duchu.
- Zastanawiam się, kim jesteś – odparła bez cienia wahania.
Uśmiechnął się złowieszczo.
- Zastanawiasz się, czy nie skończysz jak tamci dwaj? Nie musisz się martwić, oni nie byli ludźmi.
Zaskoczona uniosła brwi.
- Kim jesteś? – spytała ponownie.
Westchnął. Potarł linię szczęki i spojrzał na nią.
- Mówią na mnie Mroczny…
Otworzyła usta, ale nie była w stanie nic powiedzieć.
W tej chwili zapragnęła, aby się obudzić…
Świetny rozdział! Już jestem ciekawa co będzie dalej ;) Poinformuj mnie o następnym rozdziale, z góry dzięki,
OdpowiedzUsuńlove.black ;)
Rozdział świetny:)Zapowiada się ciekawie.Pozdrawiam i mam nadzieję że poinformujesz o kolejnym rozdziale.
OdpowiedzUsuńZajebiste. Najbardziej lubie opowiadania w takim stylu ; )) Poproszę o info na chomika : loneliness. ; ))
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podobało i ja tez proszę o info odnośnie nowych rozdziałów, a żeby się na coś przydać znalazłam ci małą literówkę w 16-tej linijce (wystawiony) :) Azatra
OdpowiedzUsuńDzięki bardzo:) Błąd od razu poprawiłam:)
OdpowiedzUsuńNawet nie wiem, jakim cudem go przeoczyłam...:D
Bardzo mi się podoba, jestem ciekawa co będzie dalej. Prosiłabym o info na chomika. nick: OddychajacaBitami
OdpowiedzUsuńZapowiada się bardzo ciekawie. Lubię takie klimaty więc z miłą chęcią przeczytam kolejne rozdziały :)
OdpowiedzUsuńBędę wdzięczna za info na chomiku o kolejnym rozdziale.
Pozdrawiam
asik_lol2
Początek opowiadania bardzo ciekawy- podoba mi się porównanie do Zorra, mam nadzieję, że reszta opowiadania będzie równie interesująca albo nawet lepsza. Proszę o info o nastepnych rozdziałach red_button
OdpowiedzUsuńHej. Muszę przyznać, że od samego pocżatku czytałam z chęcią i zaciekawieniem. Interesujący temat. Piszesz tak, że od razu się wciągam i trudno mi oderwać się od komputera. Potrafisz też zbudować napięcie. Z niecierpliwościa czekam na kolejne rozdział.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam gorąco i zycze dużo weny ; *
Mika113a