niedziela, 26 lutego 2012

Dusza Mroku: Rozdział 7

Cześć wszystkim;*
Po dluższej przerwie zapraszam na nowy rozdział Mrocznych:)
Jesteśmy coraz bliżej końca wędrówki, ale to nie oznacza, że to już koniec opowiadania. Wprost przeciwnie. W kraju Dereka trochę będzie się działo, więc możecie być spokojni;) Akcji będzie sporo, dojdzie kilka nowych ciekawych wątków mam nadzieję, no i oczywiście zobaczycie, kiedy w końcu między nasza dwójką coś się "wydarzy" :P
Miłego czytania wszystkim;) Dziękuję oczywiście za każdy komentarz, to naprawdę budujące;*

piątek, 10 lutego 2012

Dusza Mroku: Rozdział 6

Witajcie kochani;*
Bardzo dziękuję wytrwałym i nowym czytelnikom za komentarze;* Jesteście wspaniali;*
Pamiętajcie, że informuje osoby, które zostawiają komentarze pod ostatnim rozdziałem, tym samym nie muszę szukać Waszych nicków gdzieś w dalszych postach:)
A teraz czas na małą zmianę w publikacji rozdziałów;) Teraz będziecie mogli pobierać plik pdf tak jak na chomiku, zamiast męczyć oczka na czcionce bloga;) Z resztą, czy to nie wygodniejsze? Owszem, dlatego ułatwię Wam czytanie;)
Wystarczy kliknąć w link, przeniesie Was na stronę hostuje.net. Wpiszcie kod obrazka, wciśnijcie pobierz plik i gotowe! Możecie poczytać rozdział w formacie pdf;) Prawda, że proste?
Później wystarczy, że zostawicie komentarz na blogu i gotowe;)
Miłego czytania kochani!:**
PS. Z lewej strony można pobrać rozdziały od 1-5 również w pdf;) To informacja dla tych, którzy chcą dopiero przeczytać Mrocznych. Zachęcam;D

niedziela, 29 stycznia 2012

Dusza Mroku: Rozdział 5

Cześć wszystkim;**
Po dłuugiej przerwie udało mi się do końca doprowadzić 5 rozdział;) Jest on jak dotąd najdłuższy, ale wiąże się to z tym, że znajduje się w nim historia powstania rasy Mrocznych. Niektóre elementy zostaną wyjaśnione w dalszych rozdziałach, więc nie martwcie się o to;) Mam nadzieję, że się Wam spodoba i nie zanudzi Was czytanie...
Dziękuję bardzo mojej Zosi, za konsultacje i zniwelowanie wszystkich literówek w tekście;** Jesteś nieoceniona, naprawdę;**
A na koniec dodam, jeśli chodzi o spoiler, o którym pisałam w ostatnim poście, wrzucę go za tydzień. Możecie nadal pisać pytania do Dereka lub, jeśli wolicie, zostawcie je w komentarzu, będzie prościej. Razem możemy stworzyć naprawde fajny wywiad;)
Pozdrawiam i miłej lektury;*
P.S. Wyjaśnienie przypisów na samym dole;)

Rozdział 5


Carter była zadowolona, że udało jej się wywrzeć jakiś kompromis między nią, a Derekiem. Musiała poznać prawdę o tym, co się działo wokół niej, a kto inny miałby jej o tym powiedzieć?
Opatrzyła delikatnie ranę na jego bicepsie i wstała z miejsca. Derek przez cały czas patrzył na nią, co było lekko krępujące. Rozprostowała nogi i usiadła na łóżku. Zaraz jednak przeniosła się na fotel, gdyż przypomniała sobie, co ono oznaczało.
- No dobra, to co chcesz wiedzieć? – spytał Derek, sadowiąc się na fotelu. Skrzywił się lekko, kiedy podciągnął się na zranionej ręce.
- Może na początek mi wyjaśnicie, skąd w przyczepie wziął się Mike?
Mężczyźni spojrzeli po sobie.
- Zwykle nie popieram tego, że mnie nie słucha, ale dzięki Bogu w podłodze jest małe wejście, którym się wczołgał.
Carter zerknęła na dół i dopiero teraz dostrzegła zarys kwadratowego włazu w podłodze.
- Ale nie martw się, otwiera się tylko od zewnątrz – powiedział Derek, mrugając do niej okiem.
- Nie zamierzałam…
- Zapobiegawczo, kotku, zapobiegawczo…
Uśmiechnął się pod nosem i spojrzał wymownie na Mike’a, który widząc to, wyszedł z przyczepy.
Kiedy w końcu zostali sami, Carter zastanowiła się przez dobrą chwilę, co chciałaby wiedzieć na początku. Na pewno cała historia nie brzmiała banalnie, ani nie trwała krótko, tyle, co bajka na dobranoc. A chciała poznać wszystko, dosłownie wszystko na temat Dereka. I jego rasy, zreflektowała się w myślach.
- Jak odróżnić twoją rasę od ludzi? – spytała po chwili. – No bo wiesz, wyglądacie niemal jak my – dodała.
- Może tak od początku? – podsunął Derek. – Ale skoro chcesz wiedzieć, to masz rację, jesteśmy niemal identyczni. Ale są między nami różnice.
Wstał z miejsca i wyprostował się, co przy jego wzroście było nieco trudne. Wskazał ręką na siebie i posłał Carter wymowne spojrzenie.
- Przyjrzyj mi się. Czego brakuje?
Kobieta z lekkim zdziwieniem popatrzyła na jego ciało, nie rozumiejąc, czego mogłoby mu brakować. Był ideałem mężczyzny, mężczyzną doskonałym, przynajmniej dla kobiety takiej jak Carter. Przyjrzała się jednak dokładnie jego postawie i nie znalazła niczego.
- Nie rozumiem, o co pytasz – odparła po chwili.
Derek westchnął, przez co mięśnie jego brzucha zafalowały powoli. Ten ruch przykuł jej uwagę.
- Zaraz, ty nie masz… pępka?
- No brawo.
Carter uniosła wysoko brwi. Jak to możliwe, pytała samą siebie.
- Patrzysz tak na mnie, jakbyś myślała, że porwali mnie kosmici i przeprowadzili nade mną jakieś eksperymenty. Muszę cię zmartwić – mam swojego ojca i matkę i pochodzę z połączenia ich organów…
- W takim razie jak…
- Spokojnie, dojdziemy do tego.
Skinęła lekko głową, nadal oszołomiona swoim odkryciem. Derek na powrót zajął miejsce na fotelu i zamyślił się na moment. Nie mogła powstrzymać się od patrzenia wciąż na płaski odcinek jego brzucha, gdzie powinien znajdować się pępek. Jej myśli krążyły wokół niego…
- No dobra, zacznijmy od tego, że…
- A czy Mike wie o Tobie? – przerwała mu Carter.
Derek cmoknął i westchnął głęboko.
- Tylko tyle, ile wiedzieć powinien. Nie mieszam go w mój świat. To porządny dzieciak, ale jest człowiekiem i sama rozumiesz.
- Mnie opowiadasz – dodała, zwężając brwi.
- Tylko dlatego, że na miejscu pozbędziemy się twoich wspomnień z czasu, kiedy mnie poznałaś.
Carter skinęła głową, lecz nadal nie była usatysfakcjonowana odpowiedzią.
- Ale dlaczego nie zrobisz tego z nim?
- Kotku, spójrz na to z tej strony. Wyczyszczę mu pamięć i zapomni o moim istnieniu. A kiedy będę go potrzebował, znów będę musiał tłumaczyć mu dziesiątki razy kim jestem, po co to robi, dlaczego… Wierz mi, tyle ile wie, jest w zupełności wystarczające jak dla niego. Owszem, jest wystawiony na wszelakie niebezpieczeństwa, jednak „wypożyczam” go sobie, że tak ujmę, tylko wtedy, gdy naprawdę go potrzebuję.
Skinęła głową, analizując jego słowa. Z czyszczeniem pamięci miał rację, najlepiej to zrobić wtedy, gdy jest konieczność. Wtedy, gdy osoba nie powinna wtrącać się do innego świata, gdy powinna zniknąć na zawsze… Dała znać Derek’owi, żeby mówił.
- No więc, zaczęło się od prymitywnego myślenia ludzi, żyjących na początku tej ery. Wymyślili sobie, że będą lepsi od pozostałych, pieprząc się jak króliki i wypijając czyjeś życie…
***
Gdzieś na północy Ameryki, kilka tysięcy lat wstecz…
Markos, syn Intyga, wyszedł z bezgwiezdną noc na świeże powietrze, aby rozprostować kości. W jego rodzinnej grocie było niewygodnie, i jak dla jego ośmioosobowej rodziny, zbyt ciasno. Tejże nocy nie mógł wyjątkowo zmrużyć oka i nie bardzo wiedział, czym było to spowodowane: niewygodną i twardością swojego posłania, czy też przeczuciem, że coś może się stać.
Wysoki i chudy chłopak, wyglądem przypominał przystojnego starca. Poruszał się niezgrabnie, jakby miał poharatane kości. Zmęczenie w jego oczach informowało wszystkich o jego ciężkim życiu i szybkim dorastaniu w problemach.
Idąc wolnym krokiem wśród krzewów i pagórków, objął się ciaśniej ramionami. Chłód smagał jego ciało, przez co drżał, lecz nie zawracał do groty. Dzięki temu myślał i widział trzeźwo, a to było mu potrzebne tej nocy. Rozmyślał o swoich braciach i siostrach, o matce i ojcu… Pragnął, aby w ich życiu coś się zmieniło, aby nie brakowało im jedzenia ani dostępu do źródeł wody. Ciasna pieczara chroniła przed zmianami pogody, jednak nie dawała całkowitego schronienia przed innymi niebezpieczeństwami. Markos z całego serca pragnął zmienić los swojej rodziny, jednak był młody, a jego rozum i umiejętności nie sięgały zbyt daleko, aby móc cokolwiek zmienić na lepsze.
Mijając kolejną górkę, usypaną z suchego i mokrego piasku, i kępkę suchego krzewu, usłyszał czyjś szept. Zląkł się bardzo, lecz strach jedynie wbił go w ziemię i nie mógł się ruszyć. Z trwogą rozglądał się wokół, szukając źródła głosu, jednak nie widział niczego ludzkiego. Czyżby dzikie zwierzę, czyhające na swoją ofiarę? Nie, dobrze znał i rozpoznawał różnego rodzaju odgłosy, dźwięk, który przed chwilą usłyszał, z pewnością należał do człowieka.
Przełknął ślinę, połykając dziwną gulę z gardła. Strach wstrząsnął nim dogłębnie, kiedy usłyszał szelest krzewu i zobaczył ciemną postać, zbliżającą się do niego. Zacisnął pięści, chcąc zapewne spiąć mięśnie do ucieczki, lecz jedynie stał i czekał.
- Kto tu jest? – usłyszał pytanie.
Dziwne, bardzo dziwne. Znał doskonale ten głos. Należał on do jego młodszego brata, najmłodszego z szóstki pierworodnych jego rodziców, który liczył sobie dopiero czternaście i jedną czwartą lat. Matoro, bo tak miał na imię, ukazał mu się w całej okazałości, świecąc pochodnią tuż przed jego oczami.
- Bracie, przestraszyłeś mnie – odparł z wyrzutem Matoro.
- Co ty tu robisz? Nie wiesz, że nasz ojciec zakazał nocnych i samotnych wędrówek? Czekaj tylko, aż się dowie…
- Nie, błagam, nie mów mu! – dodał, unosząc głos.
Markos nie wiedział, co zrobić. Gdyby wydał młodszego brata, skończyłoby się to dla nich obu chłostą. Matoro dostałby za wyjście bez pozwolenia, a on sam poniósłby karę za to, że wyszedł za nim. Ale musiał istnieć powód, dla którego zaryzykował gniew ojca i musiał dowiedzieć, co to było.
- Dlaczego nie śpisz tak jak inni, tylko włóczysz się po okolicy o tej porze, bracie? – spytał go, unosząc głos.
Matoro zniżył głos i rozejrzał się wokół, jakby ktoś jeszcze był wśród nich.
- Powiem ci, ale mi obiecaj, że nikt się więcej o tym nie dowie.
Mówił z ogromnym przejęciem, jakby to było bardzo ważne i zarazem ekscytujące. Nie namyślając się, skinął twierdząco głową.
- Obiecuję, nie powiem nikomu.
- Chodź za mną.
Młodszy brat skinął na niego dłonią i poszedł pierwszy, oświetlając drogę pochodnią. Cały czas zastanawiał się, dokąd i w jakim celu idą, jednak nic nie przychodziło mu do głowy. Rozglądał się dokoła, nie dostrzegając nic poza pustkami nocy: spokojem i ciszą.
Nagle jednak wyrosła przed nimi grota, tak wielka, że ledwo ogarnął ją wzrokiem. Matoro kroczył śmiało przed siebie, jakby dobrze znał to miejsce.
- Bracie, dokąd mnie prowadzisz? – spytał, ciągnąc go za poły jego szaty.
Zatrzymali się przed samym wejściem do jaskini. Czyste światło sączyło się z wnętrza, zapraszając do wejścia, aby poznać, co znajdowało się w środku.
- Chodź, poznasz ich – odparł z lubieżnym uśmiechem.
- Kogo, bracie?
Nie odpowiedział jednak, tylko odsunął go od siebie i wszedł do groty, lgnąc do źródła światła jak ćma. Nie widząc innego rozwiązania, zrobił to samo. Nie chciał zostawiać młodszego brata samego.
Po parunastu krokach dostrzegł grupę ludzi, którzy tłoczyli się między sobą. Część z nich była połączona ze sobą, część popijała coś z kielichów, a pozostali rozmawiali między sobą. Widok ten z jednej strony zachwycił go: kopulujący ze sobą w sposób zmysłowy ludzie, nie przejmujący się widokiem pozostałych, jednak gdzieś w sobie liczyli właśnie na ich uwagę. Z drugiej strony pragnął stamtąd uciec, gdyż nawiedziło go przeczucie, że coś może się stać.
Grupa ludzi siedzących przy ognisku zwróciła uwagę na niego i Matoro. Najwyższy z nich, jak sądził, z uśmiechem wstał z miejsca i przywitał ich. Widać było, że znał jego brata.
- Matoro, el’ machnes[1], jak miło znów cię widzieć. Przyprowadziłeś nam kogoś?
Poczuł na sobie przeszywające spojrzenie mężczyzny, które wbiło go w podłoże groty.
- To mój starszy brat, ma’ aduro[2], chciał was poznać.
- Ach tak, teraz widzę między wami podobieństwo. Macie ten sam nos i uśmiech.
W tym momencie wszyscy z ogromnym zaangażowaniem patrzyli na niego i Matoro. Jego brat zdawał się być przyzwyczajony do tego, uśmiechał się szeroko i rozejrzał się, jakby szukał kogoś, kto się nim zainteresuje. Wyglądał, jakby ich wszystkich dobrze znał.
- W jaki sposób, chłopcze, chciałbyś nas poznać? – spytała kobieta, stojąca za nim.
Odwrócił się powoli i dostrzegł młodą, być może dwudziestoletnią dziewczynę, z obnażoną piersią i kawałkiem materiału, zasłaniającym ledwo styk jej ud. Bez dwóch zdań była piękna, jej długie i falujące włosy koloru czarnego lśniły w blasku ogniska. Patrząc na niego, oblizała usta i zlustrowała go wzrokiem.
- N-nie, nie wiem – wyjąkał. – spotkałem brata po drodze do naszej groty, a on mnie tu przyprowadził – dodał szybko.
Kobieta zrobiła krok i uśmiechnęła się szerzej.
- Skoro już tutaj jesteś, pokażę ci nasze zwyczaje i zwyczaje naszych gości…
Przełknął ślinę, nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć. Kątem oka spojrzał na brata, który z uśmiechem skinął głową, jakby chciał, żeby się zgodził. Po chwili inna kobieta wyciągnęła mu z dłoni pochodnię i pociągnęła za sobą.
- No chodź, spodoba ci się – usłyszał zaraz przy swoim uchu.
Wzdrygnął się, czując oddech na karku. Kobieta chwyciła go za rękę i pociągnęła w stronę niewielkiego głazu, który służył zapewne jako siedzisko. Doskonale widział, że światło ogniska nie dochodzi aż tak daleko i miejsce, w którym spoczęli, było pochłonięte częściowo przez mrok.
Kobieta o czarnych włosach posadziła jego zdrętwiałe ciało na głazie, a sama usadowiła się na jego kolanach. Palcem wskazującym przejechała po jego otwartych ustach, co wywołało u niego dreszcz.
- Powiedz mi, ma’ millo[3], ile to już wiosen oddychasz? – spytała, wodząc nosem za jego uchem.
Nie wiedział czemu, ale ta kobieta pozbawiła go wszelakich odruchów.
- Skończyłem siedemnaście – odparł po chwili.
Czuł, że zaschło mu w gardle. Istna pustynia w ustach.
- To dobrze, kocham młodych mężczyzn. Są tacy… niedoświadczeni, zdani na moją łaskę…
Nie przysiągłby, ale zdawało mu się, że kobieta zamruczała.
Przez dłuższą chwilę siedział bez ruchu i znosił czynności kobiety, która wodziła ustami i językiem po jego twarzy, szyi i rękach. W końcu wróciła wzrokiem do jego oczu. Uśmiechnęła się i chwyciła za jego dłonie. Całkowicie wilgotne od potu.
- Nie bój się, pokażę ci rozkosz, jaka nigdy ci się nie śniła. – mówiąc to, dotknęła jego dłońmi swoich piersi. Jeśli było to w ogóle możliwe, przysunęła się jeszcze bliżej jego klatki piersiowej i ścisnęła je. Znów nerwowo przełknął.
- Nie myśl o niczym, skup się na mnie i tym, co robię…
Jej głos był jak hipnoza, nie mógł się poruszyć. Był jak w transie, zdany na jej łaskę. Kobieta, widząc to, zdjęła jego prawą dłoń i poprowadziła ją w dół, pod kawałek materiału, który podwinął się lekko. Chwyciła jego dwa palce i dotknęła miejsca u styku ud. Aż podskoczył z wrażenia.
- Co czujesz, ma’ millo? Powiedz mi…
Z wahaniem, ale odpowiedział.
- Mokrą skórę, delikatną.
- O tak, właśnie tak – wychrypiała.
Zaczęła pocierać jego palcami wilgotne miejsce. Na jej twarzy widział głęboką rozkosz, pomieszaną z uśmiechem. Czuł się dziwnie, a zarazem dobrze. I coś zaczęło się dziać z jego członkiem.
- Bardzo dobrze nam idzie, millo. Teraz dokończysz to, co zacząłeś.
Chwyciła jego dłoń mocniej i odchyliła się nieco. Bacznie obserwował jej twarz, którą znaczyła błogość. Zacisnęła jego dłoń, wciskając palce w ciepłe i całkowicie mokrą przestrzeń.
Kobieta jęczała cicho, wyciągając i wciągając jego palce w siebie. Z szeroko otwartymi oczami obserwował ją, po części nie rozumiejąc, co się dzieje. Krocze zaczęło mu pulsować, a jego ręka lepiła się od ciepłej mazi. Do tego kobieta zaczęła krzyczeć.
- Jesteś niesamowity, ma’ millo. Ale nie skończyliśmy jeszcze z tobą…
Spróbował przełknąć ślinę, jednak gardło miał całkowicie wysuszone. Kobieta wyciągnęła jego dłoń z siebie i rozmazała ciepłą wilgoć na swoich piersiach. Patrzył jak zaczarowany i nim się zorientował, chwyciła dłonią jego narząd. Zdziwiła go jego reakcja: zabolało go.
- Spokojnie, zaraz przestanie.
Z przerażeniem spostrzegł, że jego członek jest duży i pręży się ku górze. Kobieta pomasowała go delikatnie i usiadła na nim. Oboje zassali powietrze.
Odczucie było niesamowite. Widział gwiazdy, kiedy swobodnie ciepła obręcz kobiety masowała go. Zagryzał mocno szczękę, aby czasem nie krzyczeć, lecz kobieta nie miała takiego zamiaru. Ponownie wrzasnęła i mocniej zacisnęła się na nim, coraz wolniej się poruszając.
Kiedy zeszła z niego, nadal pulsował. Nie wiedział, o co chodzi, lecz kobieta zdawała się dostrzec jego panikę, bo zsunęła się na ziemię i pocałowała go. Zadrżał z wrażenia. Ledwo się otrząsnął, ugryzła go i biała ciecz trysnęła na jej twarz razem z krwią. Jego ciało przeszedł spazm ciarek, które wprawiły go w zamroczenie, a ból zdawał się znikać.
Kiedy się otrząsnął, powróciło zimno. Świadomość wróciła i z przerażeniem uzmysłowił sobie, co właśnie się stało. Widząc kobietę, która klęczała u jego stóp, rozpłakał się.
- Taki duży, a jeszcze płacze – zadrwiła. - Dobrze, że chociaż smakujesz wyśmienicie…
Po chwili oddaliła się, a na jej miejsce zjawił się Maroto. Widząc brata w takim stanie, przeraził się.
- Co się stało?  Przestraszyłeś się jej? Nie ma czego, naprawdę.
Uniósł wzrok na brata, próbując się uspokoić. Ten spojrzał na niego i dostrzegł jego członek, który wciąż leżał wyciągnięty ze spodni.
- Na Boga, nie tylko dałeś jej się napić…
Szybko upchnął go w swoje szmaciane spodnie i otarł łzy. Nie mógł znieść wzroku młodszego brata, który był pod wrażeniem.
- Nie bój się, nie powiem ojcu. Ja też mam to za sobą. Eterella lubi łączyć obie przyjemności razem.
Markos nie miał pojęcia, co czuć w tej chwili. Wiedział jedynie, że chce zniknąć z tego miejsca i jak najszybciej znaleźć się w swoim posłaniu. Za dużo wydarzyło się przed chwilą.
- Chodźmy stąd – zakomenderował.
Maroto skinął głową i poprowadził go ku wyjściu. Kiedy mijali spółkujących ze sobą ludzi, mógłby przysiąc, że widział, jak jeden z nich ssie szyje swojego partnera. Ale tak bardzo pragnął zniknąć, że wmawiał sobie, że to tylko zły sen…

Grota Markosa, kilka dni późnej…
Kolejną noc Markos nie mógł zmrużyć oka. Czuł się podle, okropnie, został wykorzystany i sam nie wiedział, w jakim celu. Myślał o tym bardzo długo, lecz żadne rozwiązanie nie przychodziło mu do głowy.
Jego młodszy brat, Maroto, wymykał się co noc i słyszał, jak powracał nad ranem. Kilkakrotnie chciał go wydać ojcu za to, że go tam zaciągnął, jednak nie znalazł w sobie odwagi. Ciągle nasuwała mu się myśl, że przez to brat mu się odwdzięczy i powie ojcu, że ten był z kobietą. A nikt niestety nie wiedział, jaka kara czeka za to, co zrobił.
Chociaż z drugiej strony nie czuł się winny lecz skrzywdzony. Został wykorzystany, a szok, jaki przeżył, wprawił go w całkowity bezruch. Czuł się jak dziecko, które zostało uderzone, jakby ten incydent miał naznaczyć jego życie, nakładając karę na barki młodego człowieka. Wiedział, że coś takiego zostaje w pamięci i nie łatwo będzie go z niej wymazać.
Następnego dnia, po zaledwie kilku minutach snu, Markos podniósł się z posłania i poszedł do swojej rodziny, spożyć śniadanie. Szedł przybity przez krążące myśli w jego głowie, które bez przerwy atakowały go. Czuł się z tym źle, co nie uszło uwadze jego matce.
Kiedy zasiadł w kręgu swojej rodziny na twardym kamieniu, spojrzała na niego, podając mu tackę parującej kaszy. Tej, co jadali zwykle. Jedynie zmieniała się jej porcja.
- Synu, powinieneś wypocząć. Zapracowujesz się, a twoje zdrowie na tym podupada.
- Nie trzeba, naprawdę, czuję się dobrze – skłamał.
Jego matka spojrzała na niego z politowaniem, lecz po chwili wróciła do rozdawania posiłku pozostałym członkom rodziny, wśród których brakowało jego młodszego brata.
- Gdzież jest Matoro? – spytał ojciec, gniewnie rozglądając się wokół.
- Jeszcze śpi, tatusiu – odparła ich sześcioletnia siostra, Pikola.
Wielki jak niedźwiedź, z kępką siwej brody i wąsów ich ojciec, wstał z miejsca i poszedł obudzić syna. Nie lubił i nie tolerował nieposłuszeństwa swych dzieci. A wykroczenia jakiekolwiek zwalczał solidną karą.
Wrócił po chwili, ciągnąc za sobą Matoro. Chłopak ledwo widział, co dzieje się wokół. Ciągnięty za szatę niewiele miał do powiedzenia w kwestii, dokąd się udać.
Ojciec posadził go siłą, na co ten jedynie osunął się jak marionetka. Był przeraźliwie blady, a cienie pod oczami dawały mu wygląd zombie.
- Mój Wielki Boże, co Ci jest? – spytała histerycznie matka, klękając obok niego.
Uniósł się na łokciu i zapewnił, że to tylko niedospanie. Usiadł, chwiejąc się na wszystkie strony, kołysząc się jak statek na sztormie.
- Synu, co z Tobą? – ponownie zapytała.
Uniósł łyżkę i jej zawartość wylądowała na jego szatach. Gorąca kasza, brudząc jego szaty, dopełniła strasznego obrazu.
Wbrew protestom ojca, został zaprowadzony przez rodzeństwo z powrotem na posłanie. Markos wraz z bratem, pięć lat młodszym od siebie, ułożyli go i okryli kapą pozostałych. Zaczął się trząść z zimna, a jego usta zsiniały.
Odwrócili się, aby zostawić go samego, lecz Markos zatrzymał się, słysząc niewyraźnie swoje imię. Matoro poruszał wargami jak ryba na lądzie. Podszedł więc do niego i kucnął, aby go usłyszeć.
- To…nic…takiego – wychrypiał. Zakaszlał, próbując złapać oddech.
- Bracie, oni cię wykończyli! – powiedział, unosząc głos.
- To…nnie ich…wina.
- Owszem, również twoja. Po co tam chodziłeś?
Cisza zapadła na dobrą chwilę. Markos wpatrywał się w brata, który ledwo oddychał, z trudem przychodziło mu się na niego gniewać. Lecz i tak zmusił się do oskarżycielskiego tonu.
- Wplątałeś się w coś, w co nie powinieneś…
- To minie… Zmienię się.
O czym on mówił, zastanawiał się w myślach.
- Bracie, prześpij się, sen dobrze ci zrobi.
- Będę silniejszy, lepszy, będę w stanie się wyżywić czymś więcej niż manną… - odparł, szepcząc.
- Bredzisz.
Zignorował zapewnienia brata, że czeka go lepsze życie. Wstał i zostawił go za sobą. Kiedy odchodził, słyszał, jak Matoro zanosi się głośnym kaszlem…

Dwa dni później, grota rodzinna Markosa.
Smutek był wszechobecny w rodzinie. A wszystko za sprawą nieszczęśliwego finału życia Matoro. Brat Markosa zmarł niespełna dwie godziny po rozmowie ze starszym od siebie bratem. Markos czuł się z tego powodu źle, podle. Obwiniał się, że mógł mu pomóc, ale czy na pewno? Nie wiedział, co zrobili mu ludzie z groty i co miał na myśli, mówiąc, że się zmieni. Jak na razie zmienił się w zimną mumię, nad którą płakała cała rodzina, z wyjątkiem ojca, który nie okazywał słabości, jakim był płacz. Trzymał w ramionach swą małżonkę, patrząc na zawinięte w chusty ciało syna.
Kiedy Matoro został złożony w ziemi, pomodlili się za niego i wrócili do groty. Markos poszedł położyć się na swoim posłaniu, chcąc oddać się swemu smutku w samotności. Myśli nie opuszczały jego głowy, a to spotęgowało ból i wyrzuty sumienia. Chciał wrócić do groty, która napawała go strachem i obrzydzeniem, lecz jak na razie nie miał pojęcia, w jakim celu. Musiał wymyślić jakiś powód, aby dowiedzieć się czegoś o swoim bracie i nie zostać przy tym podstępnie wykorzystanym.
Leżąc na posłaniu, usłyszał nagłe poruszenie. Jego ojciec próbował uspokoić rozhisteryzowaną kobietę i mężczyznę, którzy wpadli do ich groty z niewiadomego powodu. Nadstawił uszu i nasłuchiwał.
- Ona nie żyje, nie żyje! Moja córka nie żyje!
Markos z mocno bijącym sercem przełknął ślinę. Śmierć dotknęła nie tylko ich rodziny.
- Ludwiko ją znalazł! – dodał mężczyzna, przekrzykując kobietę. – Był blady, okropnie blady, jak duch! I miał zadrapania, wszędzie!
Ten obraz przypomniał mu jego własnego brata. Zląkł się ogromnie, lecz nadal nasłuchiwał.
- Pomóż nam znaleźć sprawcę! Twój syn również nie żyje! Może to ten sam morderca!
- Mój syn umarł śmiercią naturalną, wśród rodziny – warknął jego ojciec.
Od jego głosu zrobiło się jakby chłodniej.
Markos zebrał się w sobie i wyszedł na spotkanie z ludźmi, którzy kłócili się z jego ojcem. Chyba wiedział, jak mógłby im pomóc.
Bojaźliwie zbliżył się do trzech dorosłych osób, którzy ledwo go zauważyli. Ojciec warknął na niego i kazał mu wracać, skąd przyszedł.
- Ojcze, chyba wiem, co się z nimi stało.
Kobieta dopadła go pierwsza. Ze szlochem tak ogromnym jak jesienny deszcz, chwyciła go za szaty.
- Co wiesz, chłopcze? Powiedz, powiedz!
- Co z moim synem? Wiesz?
Markos skinął głową i opowiedział w skrócie o swojej wizycie w grocie pełnej nieprzyjemnych ludzi, którzy zwabiali do siebie innych. Z miejsca zarządzili, aby ich tam zaprowadził.
Wziął pochodnię i wraz z ojcem i dwójką nieznanych mu ludzi, wyszli w poszukiwaniu wejścia do groty. Zapadł zmrok, więc powoli odtworzył swoją wędrówkę sprzed kilku dni.
Znalazł ujście bardzo szybko. Przyspieszyli kroku, chcąc jak najszybciej poznać prawdę.
Weszli do środka, lecz nie było w niej nikogo. Ogniska dogasały, unosząc nad sobą strugi białego dymu, a na głazach widniała zaschnięta krew. Wyglądało to tak, jakby wynieśli się z tego miejsca w popłochu, po wydarzeniu, które miało miejsce nie dość dawno. Coś musiało się tu wydarzyć…
- Nikogo tu nie ma – odparł oskarżycielsko jego ojciec.
- Ależ przyrzekam, ojcze, oni tu naprawdę byli! – bronił się. – Musieli stąd uciec, spójrz!
Wskazał na ogniskowy popiół i ślady krwi, w niektórych miejscach dość świeżej.
- Nie wiemy, co tu się stało. Może jakaś rodzina odbierała poród, a teraz przenieśli się z dzieckiem w bezpieczniejsze miejsce…
Z rozpaczą spojrzał na ojca, który gniewnie odwrócił się i wyszedł. Kobieta i mężczyzna wyszli za nim, zawiedzeni takim obrotem spraw. On sam był zszokowany, że to miejsce było puste. Dobrze pamiętał, co działo się tu jakiś czas temu, a tak nagłe zniknięcie tylu ludzi musiało mieć swój powód. I on chciał go poznać…

 Kilka kolejnych dni później…
Markos nie poddawał się i dzielnie poszukiwał grupy ludzi, którzy nagle zniknęli ze swej groty. Czuł, że byli blisko, lecz z drugiej strony nie wiedział, gdzie ich szukać.
Sprawę pogarszał fakt, że kolejni ludzie zaczęli ginąć. Młodzi, starsi, dzieci małe i noworodki… Wszyscy umierali. Ludzie obawiali się epidemii, która atakowała wszystkich i rzadko wychodzili ze swoich jaskiń. Ci jednak, co wyszli lub zostali wyciągnięci, umierali.
Epidemia nosiła nazwę „choroby białych twarzy”. Wszystkie ofiary były białe niczym zjawy, a ich ciała podrapane jak przez zwierzęta. Każdy również wyglądał, jakby umarł śmiercią naturalną, co nie wyjaśniało, co tak naprawdę jest przyczyną licznych cierpień.
Chłopak jednak czuł, że to wszystko ma związek z zaginioną grupą ludzi, która uciekła ze swojego stałego miejsca pobytu. Ich zachowanie było dziwne, niepojęte. Pamiętał, że wyglądali na zaabsorbowanych sobą nie tylko podczas kopulacji, lecz również… prawdopodobnie picia krwi. To wydało mu się niemożliwe, lecz tamtej nocy widział i przeżył wiele, aby zakładać takie sprzeczności.
Idąc po raz kolejny tą samą ścieżką, którą wydeptał ostatnimi czasy, natknął się na nowy ślad. Doskonale wiedział, że oprócz niego tą drogą nie chodził nikt, więc widok bosych stóp wprawił go w strach i zarazem radość, że coś znalazł.
Udał się tropem bosych stóp i doszedł do wysokiego drzewa. Jego gruby pień mógłby spokojnie zakryć sobą trzy osoby. Ostrożnie obszedł go dookoła i znalazł młodą dziewczynę, mniej więcej w jego wieku, która siedziała na ziemi i dyszała ciężko. Wyczuwając jego obecność, uniosła szybko głowę i syknęła.
- Nie zbliżaj się! – warknęła.
Sam jej widok go przerażał. Była brudna, a jej ubranie usłane było dziurami i plamami krwi. Szybko oddychała, niczym dzikie zwierzę, a jej wzrok był dziwnie ostry, jakby chciała go spalić samym patrzeniem na niego.
- Co ci jest? – spytał ostrożnie.
- Odejdź!
Dziewczyna rozpłakała się, nadal ciężko dysząc. Powoli zrobił krok w jej stronę, na co się odsunęła.
- Mówiłam, odejdź! – krzyknęła, tym razem bardziej rozpaczliwie.
Markos nie wiedział, co robić. Z jednej strony chciał ją pocieszyć i dowiedzieć się, co jej jest, jednak z drugiej bał się tego, co skrywa. Być może jest to coś o wiele straszniejszego niż może sobie wyobrazić.
- Chcę ci pomóc, tylko mi na to pozwól – odezwał się w końcu.
Dziewczyna złapała się za głowę i chwyciła mocno za swoje włosy.
- To mnie zabija! – powiedziała. – Walczę z tym i czuję, że umieram.
Słysząc te słowa, przełknął nerwowo. Czyżby i ona zachorowała?
- Co ci jest?
Nagle wstała z miejsca i zaczęła biec, szlochając głośno. Nie widząc innego wyjścia, pobiegł za nią, próbując zapamiętać drogę, którą mógłby wrócić do domu…
Nie zdołał dogonić dziewczyny, jednak widział, jak wbiega na teren odgrodzony powiązanymi ze sobą patykami. Podszedł bliżej i dostrzegł, że miejsce wyglądało jak obóz. Rozglądnął się dokładnie i spostrzegł, że znajdują się w nim ludzie, którzy uciekli z groty.
Znalazł ich!
Kiedy jego euforia opadła, nie wiedział, co począć. Chciał wezwać kogoś, najlepiej swojego ojca i pokazać mu swoje odkrycie. Jednak wiedział, że to było zgoła niemożliwe, gdyż ojciec nie chciał mu uwierzyć, że w śmierć jego syna zamieszani są jacyś dziwni ludzie. Co mu pozostało?
Wiedziony instynktem, zawrócił, lecz gdy zrobił parę kroków, ktoś złapał go pod ręce i zaciągnął do tyłu. Chciał się zmusić do krzyku, jednak znów strach sparaliżował nie tylko jego ciało, ale również struny głosowe. Mocne dłonie, kurczowo trzymając go, ciągnęły w stronę tajemniczego obozu.
Po chwili, która wydawała mu się wiecznością, został rzucony niczym szmaciana lalka na ziemię. Rozejrzał się wokół nerwowo, próbując dostrzec kogoś znajomego. Widział jedynie obce twarze, które z politowaniem patrzyły na niego.
Wyczuł grozę, jaka zapanowała. Rozglądał się ostrożnie, nieznacznie przy tym zmieniając swoją pozycję. Mężczyźni, którzy go tu zaciągnęli, stali obok niego, a gdy przyjrzał się ich twarzom, spostrzegł, że są przeraźliwie blade. Choroba białych twarzy, skojarzył i od razu się zląkł.
Chciał uciec, jednak czuł się otoczony. Zewsząd patrzyły na niego coraz nowsze pary oczu. Czuł się dziwnie, jakby był honorowym gościem na przeraźliwie wyglądającym wieczorku rodzinnym. Przełknął powoli i usłyszał nagłe krzyki kobiety.
Odwrócił się w kierunku, skąd dochodziły, lecz nie zauważył niczego. Dopiero później skojarzył, że było to echo. Obóz ludzi, cierpiących na dziwną chorobę musiał być w takim razie znacznie większy niż to sobie wyobrażał.
Chwile niepewności przerwał mężczyzna, który podniósł go z ziemi i pociągnął w stronę ogromnego głazu. Myśli gorączkowo krążyły w jego głowie, lecz na żadną z nich nie miał racjonalnego wyjaśnienia. Musiał czekać, aby dowiedzieć się, co z nim zrobią.
Mężczyzna posadził go w dziwnym kręgu, stworzonym przez siedzących ludzi. Byli równie przestraszeni, co on i gdy został zmuszony zająć ostatnie miejsce, popatrzyli na niego z żalem. Czeka mnie śmierć, pomyślał, i mógł założyć się, że inni też o tym myśleli.
Z odległej o kilkadziesiąt stóp groty wyszedł wysoki i chudy mężczyzna wraz z kobietą, równie chudą lecz dużo niższą od siebie. Oboje byli bladzi, a ich wzroki chłonęły ludzi z okręgu. Markosowi wydawało się, że patrzą na nich w dość specyficzny sposób, tak jak zwierzyna na swój posiłek. Znów przełknął, czując narastającą suchość w ustach.
Wysoki mężczyzna podszedł do dziewczyny, która siedziała naprzeciw niego i kucnął za jej plecami. Złapał ją za podbródek i uniósł jej głowę do góry. Drżąca dziewczyna łapała spazmatycznie powietrze, a gdy została ugryziona w szyję, zaczęła przeraźliwie krzyczeć.
Strach wielki ogarnął Markosa, kiedy kobieta zrobiła to samo z kolejną osobą. Czuł, jak jego kończyny wiotczeją, nawet gdy jego mózg wysyłał im polecenie, aby się ruszyły. Sparaliżowany siedział i czekał, aż nadejdzie jego kolej. Na śmierć, dopowiedział w myślach, z trudem łapiąc powietrze.
Nie mogąc patrzeć na nieruchome i blade ciała, które przed momentem były żyjącymi istotami, zamknął oczy i odmówił szybką modlitwę. Nie był pewien, czy istniał Ktoś, kto wysłuchałby jego próśb, lecz wolał zająć głowę czymś innym niż zamartwianiem się o to, czy będzie odchodził ze świata z bólem, czy tez stanie się to szybko i niezauważalnie. Zacisnął mocno powieki i usta, aby czasem nie mówić na głos i usłyszał, jak mężczyzna zajmuje się kobietą, która siedziała obok niego.
„Wyrzekam się wszystkich swoich grzechów…”
Słysząc siorbnięcia i przełykania, spotniał cały.
„ Niechaj moja dusza zazna spokoju w krainie szczęścia i wiecznego życia pozacielesnego”
Ciężkie kroki zbliżały się do niego. Słyszał, jak mężczyzna przyklęka za nim.
„ Odpuść moje winy i opiekuj się rodziną, która pozostanie na ziemi…”
Czekał. Czekał, aż poczuje zimne palce na sobie i ostry ból na gardle. Nic się jednak nie wydarzyło. Otworzył oczy i spostrzegł, że blady mężczyzna chowa się za nim, a kobieta, która mu towarzyszyła, leżała martwa nieopodal swojej groty. Odwrócił głowę i zobaczył łunę najjaśniejszego świata i zmrużył oczy. Postawna sylwetka mężczyzny wyłoniła się z blasku i wstrząsnęła okolicznymi terenami.
Blady mężczyzna wstał, lecz po chwili padł nieżywy na ziemię. Mężczyzna, który wyłonił się z światła, był postawny i jedynie to zauważył, gdyż światło nie pozwalało mu na zobaczenie jego twarzy.  Czuł, że przygląda mu się. Ze strachem odważył się odwzajemnić wzrok. Poczuł mrowienie w ciele.
- Jako jedyny przeżyłeś – powiedział grubym głosem.
Markos odruchowo się rozejrzał. Cisza i towarzyszący mu poblask światła, jaki wydzielał mężczyzna, były jedynymi objawami życia. I był jeszcze on, stojący wśród setek ciał. Martwych.
- Byłeś odważny, przyszedłeś tu. Jako jedyny widziałeś ich czyny – dodał, zbliżając się. – Obawiam się, że takich ludzi, choć ludźmi bym ich nie nazwał, jest dużo więcej. Dlatego będziesz musiał z nimi walczyć.
Markos zamrugał gwałtownie, nie bardzo rozumiejąc, o co może chodzić dziwnemu mężczyźnie. Jego chrapliwy głos wprowadzał człowieka w drżenie i czuł, jak się trzęsie.
- Zostałeś wybrany przeze mnie. Otrzymasz znakomite dary, jakich zwykły śmiertelnik nigdy nie uchwyci. Rozmnożysz się i będziesz tworzył nową rasę, którą poprowadzisz ty i twoi potomkowie. Będziecie zwalczać zło, plagę nieczystości, która zanieczyszcza świat. Będziecie silni i mocni, a wasza determinacja nie pozwoli wam spocząć w wyznaczonym zadaniu. Rasa ludzka pozostaje w twoich i waszych rękach.
Z szeroko otwartymi oczami patrzył na mężczyznę w świetle. Poblask ani trochę nie zblakł i musiał w końcu zmrużyć oczy. Drżącymi ustami w końcu wykrztusił z siebie pytanie.
- Ale jak mam to zrobić?
Mężczyzna zbliżył się i dotknął jego ramienia. W miejscu, w którym poczuł gorącą dłoń, zapiekło go i poczuł mrowienie. Coś dziwnego się z nim działo.
- Otwórz swój umysł, który jest kluczem do twych sukcesów i porażek. Zaufaj sobie i mocom, które otrzymałeś.
Zatrząsł się pod wpływem jakiejś siły i nagle poczuł się wyższy, lepszy, silniejszy. Spojrzał na mężczyznę przed nim.
- Pamiętaj jednak, że twoja rasa będzie zagrożona jak każda inna. Otrzymacie swój własny kąt, swój kraj, w którym wszystko się zacznie. Poprowadzisz wszystkich ku lepszemu życiu. Wierzę w ciebie, chłopcze…
To mówiąc, dziwna łuna zniknęła wraz z mężczyzną. Markos rozdziawił usta i drżącą rękę uniósł przed siebie, w miejsce, gdzie przed chwilą stał mężczyzna. Poczuł jedynie powiew wiatru, który zaraz zniknął.
Upadł na ziemię i stracił przytomność.
***
Carter przez dłuższa chwilę patrzyła na Dereka i próbowała ułożyć sobie całą historię w głowie. Brzmiała dosyć… krwawo i skomplikowanie, a do tego miała mnóstwo pytań. Przecież bohater tej opowieści zapoczątkował jakoś ich rasę, prawda?
- I co dalej? – spytała. – Udało mu się?
- Jak widać – odparł, wskazując na siebie.
Przewróciła oczami.
- Chodzi mi o to, jak tego dokonał.
Poprawił się na fotelu i rozprostował nogi, aż zatrzeszczało mu w kościach.
- Cóż, jak wiem z zapisków, poszedł za przykładem człowieka - świetlika i spłodził pewnej kobiecie masę dzieci. Założyli wioskę w miejscu, gdzie zaznał „objawienia” i się rozwinęli.
Carter zastanowiła się przez moment. Skąd zatem brak pępków i rasa wojowników? A Hellioci?
- Stawiam, że to nie koniec – odparła po chwili.
- Kotek sprytny i przebiegły. Masz całkowitą rację, to był początek początków.
Zmieniła pozycję i również rozprostowała nogi. Derek, widząc to, uśmiechnął się i kontynuował.
- Tak jak obiecał, zwalczał ze swoimi synami „bladych ludzi”, lecz kilku z nich pobłądziło. W dodatku tamci zawiązali spisek z diabłem, który im pomagał.
Carter, słysząc to, wzdrygnęła się. Chciała mu zadać pytanie, lecz powstrzymał ją, podnosząc rękę, aby nie odzywała się.
- Markos z każdym dniem stawał się bezsilny, a jego psychika załamywała się. Czasem nachodziły go myśli, aby przyłączyć się do wroga. No wiesz, nie umiesz go pokonać, to się do niego przyłącz… No ale kiedy chciał sprzymierzyć się z bladymi ludźmi, znowu doznał objawienia mężczyzny – świetlika. Był wściekły, że nie posłuchał go za pierwszym razem i chciał go pozbawić mocy. W końcu rozgorzała walka między  bladymi twarzami i Markos udowodnił, że jednak jest godzien swego zadania. Mężczyzna z jarzącym się tyłkiem dał mu druga szansę, lecz ukarał go i jego synów. Odtąd on sam miał żyć ze swoją rodziną w podziemnej krainie, a jedynym światłem, jaki dostrzegą, będzie blask księżyca, a ich życie będzie mroczne i spowite ciemnością. I już wiesz, skąd nasza nazwa…
Carter dosłownie została wbita w fotel. Ta historia odmieniła jej tok myślenia. Domyśliła się, że jeszcze nie skończył. W końcu pozostawała kwestia jego wroga.
- Co się stało z tymi, co przeszli na stronę bladych ludzi? – spytała po krótkim namyśle.
- Zostali ukarani bardziej surowo niż ich ojciec. Facet żarówka nie zabił ich, gdyż brzydził się przemocy, jednak naznaczył ich piętnem adekwatnym do ich stylu życia. Otóż aby mogli żyć, do końca swoich dni musieli pić krew swoich braci, aby nie umrzeć z pragnienia oraz spożywać ich ciała, aby nie umarli z głodu.
Wzdrygnęła się na samą myśl o ich karze. Dobrze, że jej żołądek był pusty, inaczej zwymiotowałaby pod nogi Dereka.
- Ale ich przymierze z Luckiem, okazało się przydatne. Wycwanili się i zaczęli polować na ludzi, jak robili to wcześniej, z tym, że od razu pozbywali się ciała – dodał, krzywiąc się. – Stąd pochodzi ich nazwa: od piekła.[4]
Carter też się skrzywiła.
Słysząc całą historię powoli nabierała przekonania, że rasa Mrocznych to nie tylko ich wojownicy, ale też rodziny, które żyły w mroku. Derek z pewnością posiadał własną, a gdy pomyślała o tym, że być może czeka na niego kobieta, coś w niej zawrzało. Otrząsnęła się jednak szybko, gdy kontynuował opowieść.
- Dlatego też z pomocą nowych zdolności opracowali, że tak to ujmę, sposób na płodzenie silnych mężczyzn, którzy odpowiednio wyszkoleni staną w szranki z Helliotami. Polegało to na tym, że dwoje silnych i kochających się małżonków majstrowało dziecko, a gdy było dosyć rozwinięte, wywoływano poród. Dziecko rozwijało się odtąd samo, bez niczyjej pomocy, no może z lekką dozą ich „zdolności”. Gdy przeżyło, oznaczało to, że jest silne i godne reprezentowania swojej rasy. Jednak kiedy było słabe, wiadomo, umierało. Stąd właśnie brak u wojowników pępka: w czasie naszej obserwacji po prostu zarastał, rozwijaliśmy się w szybkim tempie.
Carter nie mogła po prostu uwierzyć. Pokręciła głową, próbując to sobie poukładać w głowie.
- Coś jeszcze? – spytał Derek po chwili ciszy.
Zastanowiła się dwa razy, jednak nic nie przychodziło jej do głowy. Wciąż krążyła jej po głowie historia jego rasy, która ustawiała jego osobę w innym świetle. Teraz patrzyła na niego z zupełnie innej strony. Nawet, gdy wciąż ją irytował.
Postanowiła, że zostanie na pewno z nim do końca drogi. Chciała poznać osobiście, jak wyglądał jego świat, a miała na to bardzo dobra okazję. Ale jak wytrzyma z nim przez ten czas? Odpowiedź była prosta: walczyć tą samą bronią, co twój przeciwnik…
- No to jak, zostajesz? – spytał Derek, uśmiechając się szeroko. – Zapewniam, że nie będziesz się nudzić.
Carter odwzajemniła uśmiech i skinęła głowa.
- Oczywiście, że zostaję – skwitowała. – Ale mam też swoje warunki.
Derek wywrócił oczami, teatralnie łapiąc się za głowę.
- Strzelaj, co tam masz?
Wstała z miejsca i podeszła do wielkiego łoża, czym zbiła go z tropu. Chwyciła za poduszkę i prześcieradło i obie rzeczy rzuciła na kanapę.
- Od dzisiaj śpisz tutaj. Nie chcę niespodzianek – odparła, splatając ręce przed sobą i uśmiechając się pod nosem.
Derek jęknął i skrzywił się.
- Zapamiętać: nigdy nie dawać kobiecie wyboru…
 

[1] el’ machnes – tł. towarzyszu
[2] ma’ aduro – tł. przewodniku/nauczycielu
[3] ma’millo – tł. mój miły
[4] Hell – z ang. Piekło (Hellioci)

niedziela, 22 stycznia 2012

Spoiler - Zadaj pytanie Derekowi!

Hej wszystkim!
Dzięki za komentarze do ostatniego rozdziału;) Było ich mniej niż zwykle, jednak i tak cieszą, że jakiekolwiek są;)
No ale nie o tym.
Zanim wrzucę 5 rozdział, który właśnie się pisze, a z racji tego, że jest w nim wiele kluczowych wątków, schodzi z nim trochę czasu ( no może też brak czasu przez egzaminy:P) mam dla Was niespodziankę;)

A wracając do spoileru...Cóż, z racji tego, że Derek, nasz główny bohater, został przez Was tak miło przyjęty i polubiony, wpadłam na pewien pomysł. A mianowicie na to, aby przeprowadzić z nim wywiad!
Każdy z Was będzie miał okazję zadać mu pytanie: mniej osobiste jak i dotyczące jego prywatności:D Wystarczy, że swoje pytanie wyślecie na mój adres mail: wpzw@o2.pl do momentu, aż wstawię kolejny rozdział, a zawrę je na pewno w całym wywiadzie. Razem możemy stworzyć coś fajnego, dlatego piszcie, a Derek na pewno odpowie na Wasze pytania! :D
Pozdrawiam i do usłyszenia!;***

środa, 28 grudnia 2011

Dusza Mroku: Rozdział 4

Witajcie kochani;**
Dziękuję za wszystkie komentarze, które z rozdziałem przybywają. Mam nadzieję, że z czasem będzie ich więcej i więcej, a ja będę mogła Wam dziękować i dziękować;D
Wybaczcie, że tak długo nie wstawiałam rozdzialu, ale wiązało się to z wieloma czynnikami;) Mam nadzieję jednak, że dłuższy tym razem rozdział i trochę akcji wynagrodzi Wam to czekanie;)
Na koniec chciałabym pożyczyć Wam nieco spóźnionych Wesołych Świąt oraz Szczęśliwego Nowego Roku, a wcześniej udanej zabawy na Sylwestra!;**
Miłej lektury:
P.S Wybaczcie jakiekolwiek błędy:P Tekst wkleiłam na świeżo, zaraz po napisaniu, żeby dłużej nie trzymać Was w niepewności;)

Rozdział 4

Kilka minut po ich posiłku ponownie ruszyli w drogę. Za jakąś godzinę mieli zatrzymać sie na stacji, aby mogła przebrać się i odświeżyć przydrożnej toalecie. Przejrzała torbę, którą przyniósł dla niej Mike i była dosłownie pod wrażeniem. Miała do wyboru dwie pary jeansów, cztery bluzki, dwa ciepłe swetry, komplety bielizny, nowe trampki i zwiewną koszulkę nocną, której nie zamierzała wkładać przy Dereku. Poza tym wszystkie ubrania były w jej rozmiarze i zaczęła się zastanawiać, skąd wiedział, jakie kupić, aby pasowały.
Milczenie między nią a Derekiem przedłużało się w nieskończoność. Obserwowała go, jak dalej bawi się kostką Rubika. Był skupiony na tej czynności, więc nie widział, jak Carter mu się przygląda. Jego długie i zwinne palce obracały kostkę, układając kolory w całość. Brwi zjechały mu się na czole, tworząc pionową zmarszczkę. Carter przypominał nieco małe dziecko, które starało się do tego stopnia, że nie obchodziły go bodźce z zewnątrz. Byłaby w stanie się nad nim rozczulić, gdyby nie zdążyła poznać jego bardziej charakterystycznej strony, przez co cały ten obrazek przestał mieć dla niej sens.  Gdyby widziała go po raz pierwszy, była niemal pewna, że uśmiechnęłaby się na ten widok.
W końcu ciężarówka przystanęła. Zrobiła ostry skręt w lewo i po chwili zatrzymała się. Silnik zgasł i mogła usłyszeć, jak Mike wysiada i trzaska drzwiami szoferki. Derek schował kostkę pod fotel i wstał. Ubrał kurtkę na nagi tors i wziął do ręki torbę z nowymi ubraniami dla Carter.
- Zanim wyjdziemy, kotku, chcę cię ostrzec, żebyś nie wycinała żadnych numerów – powiedział, odwracając się do niej. – Wyjdziemy na zewnątrz, zrobisz co musisz i wracamy…
Zmierzył ją wzrokiem i odwrócił głowę w kierunku Mike’a, który właśnie otworzył im wyjście.
- A co, jeśli cię nie posłucham? – spytała.
Derek odwrócił się i wyszczerzył zęby.
- Wtedy poznasz, maleńka, moje prawdziwe oblicze faceta, który nie lubi, jak ktoś mu się sprzeciwia.
Jego głos brzmiał niczym warknięcie, które wprowadziło ciało Carter w drżenie. Przełknęła ślinę i zamrugała, trawiąc jego groźbę.
- A teraz chodźmy – rzekł.
Ruszyła za nim. Derek zeskoczył na ziemię i zlustrował otoczenie. Mike podał jej rękę i z jego pomocą wysiadła na zewnątrz. Zaczerpnęła duży wdech świeżego powietrza, pozwalając mu krążyć po jej ciele. Od razu poczuła się lepiej, kiedy jej szare komórki otrzymały zastrzyk nowej energii. Zaowocowało to nowym planem ucieczki, który powoli układał jej się w myślach.
Rozglądała się, próbując zapamiętać okolicę. Niestety nie znała otoczenia, stacja benzynowa była mała, w dodatku w miejscu, które wyglądało na bezludzie. Było tu jedynie kilka krzaków, drzew i resztę zajmowało czyste powietrze…
- Gdzie jesteśmy? – spytała automatycznie.
- Nie myśl, że ci powiem – odparł Derek, łapiąc za klamkę drzwi do toalet.
Otworzył szeroko drzwi. Wskazał ręką, aby weszła, co też uczyniła. Przekroczyła próg i spojrzała przed siebie. Toaleta była mała, czysta, ale niezbyt ładnie pachnąca. Carter odruchowo się skrzywiła, marszcząc nos.
Derek wszedł za nią i zamknął drzwi, blokując całkowicie wyjście. Była uwięziona.
- Co ty wyprawiasz?! To damska toaleta!
Mężczyzna spojrzał na nią i założył ręce na piersi.
- Kotku, nie będę ryzykował, że mi uciekniesz. Z resztą, masz coś, czego nie widziałem w życiu? – spytał, unosząc lewą brew.
- Nie będę się przy tobie rozbierać! – warknęła.
Rzucił jej torbę i z westchnieniem odwrócił się.
- Jeśli możesz, to się pospiesz. Też chciałbym skorzystać z łazienki…
- Nikt cię tu nie zatrzymuje.
Parsknął.
- Zrób sobie przysługę i zacznij się przebierać. Za dziesięć minut się odwrócę. A myślę, że nie chciałabyś, abym oglądał cię w samych majteczkach…
Zaśmiał się na swoje słowa, ale dla Carter było to jak wielki motywator. Słowa Dereka w jej głowie brzmiały jak doping, który z miejsca zachęcił ją do działania. Miał rację, nie miała zamiaru pokazywać mu więcej ciała, niż to było możliwe. Może i był mężczyzną, który widział nagą kobietę nie raz, nie chciała dać mu satysfakcji. W dodatku krępowała się rozbierać przy niemal obcym facecie. Nie znała go na tyle długo, aby mogła paradować przed nim w samej bieliźnie, a już gorzej – nago.
Wyjęła z torby parę nowiutkich jeansów i podkoszulkę. Szybko zmieniła bieliznę, upewniając się, czy Derek mimo wszystko jej nie podgląda. Na szczęście stał plecami do niej, pogwizdując wesoło. Umyła się w małej umywalce, odświeżając swe ciało przynajmniej częściowo. Ubrała sweter i trampki, gdyż jej buty do pracy były bez jednego obcasa i uczesała dokładnie włosy. Na całe szczęście miała w swojej torebce nić dentystyczną i małą tubkę pasty do zębów, więc palcem wyszorowała dziąsła i zęby. Chwyciła torbę w chwili, gdy Derek odwrócił się. Zlustrował ją od stóp do głów i uśmiechnął się.
- No proszę, jak chcesz, to potrafisz – cmoknął, poprawiając spodnie. – A teraz wybacz, chciałbym skorzystać z łazienki, więc odprowadzę cię do ciężarówki, zanim zrobię plamę na swoich spodniach.
Wyszła jako pierwsza. Zaraz za drzwiami stał Mike, który wyraźnie czekał na nich. Gdy ujrzał Carter, uśmiechnął się tak jak Derek wcześniej.
- Widzę, że pasują jak ulał – odparł.
- Tak, są świetne, dzięki – powiedziała szczerze.
- Nie ma sprawy.
Wziął od niej torbę i zaczął iść. Zrobiła krok, lecz do głowy przyszedł jej świetny pomysł.
- Może idź skorzystaj z łazienki, a ja pójdę z nim – oznajmiła, odwracając się do Dereka.
Mężczyzna zatrzymał się i ściągnął brwi. Wpatrywał się w nią jakby była kosmitą.
- Mike, pilnuj ją – powiedział do swojego towarzysza, nadal świdrując Carter wzrokiem.
Zawrócił w kierunku toalet, lecz Carter czuła, że coś podejrzewa. Postanowiła więc działać ostrożnie, by plan powiódł się.
Posłusznie udała się za Mike’m, który zrównał się z nią. Idąc z nim ramię w ramię jeszcze raz przeanalizowała swoje postanowienie i pogratulowała sobie w myślach. Gdy uda jej się uciec, będzie na siebie bardziej uważać. Przeprowadzi się, być może zmieni pracę (którą swoją drogą pewnie już straciła) i przefarbuje włosy. Tak, Derek na pewno będzie chciał ją odnaleźć. Nie znała go zbyt dobrze, lecz czuła, że jest typem mężczyzny, który nie łatwo odpuszcza. Wiedziała o nim, o tym, czym się zajmował i co chciał jej zrobić. Sama na jego miejscu usunęłaby świadka…
Kiedy znaleźli się obok przyczepy, Mike otworzył ją i wsunął pierwszą torbę. Odwrócił się w jej kierunku, podając dłoń, aby mogła wsiąść. Carter jednak zawzięła się i wymierzyła mu mocny kop w krocze. Chłopak wybałuszył oczy i zaskomlał jak pies.
- Przepraszam – wyszeptała i puściła się biegiem w stronę, z której, jak przypuszczała, przyjechali.
Biegła ile sił w nogach. Była kobietą wysportowaną, więc nie miała z tym żadnego problemu. Sprint był dla niej niczym pryszcz i świetnie go wykorzystała. Klaskała sobie w duchu również za to, że założyła trampki. Były nieco ciasne, ale najważniejszy był fakt, że mogła biec. I to bardzo szybko.
Nie wiedziała, ile czasu biegnie. Ciągle jednak znajdowała się na pustkowiu, gdzie nie widać było żadnej cywilizacji. Próbowała się zorientować, gdzie dokładnie się znajduje, ale to miejsce było jej obce. Od dziecka wychowywała się na obrzeżach Bostonu, później zamieszkała w centrum, gdzie studiowała i znalazła pracę. Jej jedyną wycieczką poza ten stan była wyprawa do Waszyngtonu w drugiej klasie liceum wraz z jej kolegami. Dlatego poruszanie się po kraju było dla niej nieco uciążliwe.
Po pięciu minutach dostrzegła małą, wąską ścieżką, która prowadziła w głąb pola. Pobiegła nią, zbaczając z głównej drogi. Nie chciała ryzykować, gdyż Derek mógł zawrócić ciężarówkę i zgarnąć ją po drodze. W ten sposób jej wysiłki pójdą na marne, a już zdążyła ucieszyć się z faktu, że wydostała się i może wrócić do domu.
Czując zmęczenie, przystanęła na moment. Główna droga znajdowała się daleko za nią, więc mogła chwilę odsapnąć. Podeszła do niewielkiego drzewa i oparła się o niego rękoma. Próbowała uspokoić oddech i serce, które biło jak oszalałe. Nie miała pojęcia, czy bardziej ze strachu o to, że ją złapie, czy ze szczęścia po tym, jak udało jej się wydostać. W tej chwili miała kompletny mętlik w głowie i jedyną sensowną myśl, jaką wyłapała, dotyczyła jej powrotu do domu. Musiała dowiedzieć się, gdzie jest, aby móc naprowadzić się na dobrą drogę.
Rozejrzała się. Otaczały ją pola uprawne, na których rosła kukurydza. Wszędzie widziała tylko pola, przeplatane pojedynczymi drzewami i drobnymi ścieżkami, które zostały zapewne wydeptane przez gospodarzy. Zaraz, zaraz, byli w Tennessee? Kentucky? Tylko te stany przyszły jej do głowy, od razu skojarzyły. Ale przecież to niemożliwe, że w jedną noc przejechali aż tyle kilometrów! Gdzie się więc znajdowała? Gdzie ma się udać? Jak wrócić do domu?
Czuła narastającą panikę, więc zaczerpnęła oddechu i zastanowiła się dobrze. Nigdzie nie widać było miasta, otaczały ją jedynie pola. Ale jakąś godzinę temu zatrzymywali się, aby coś zjeść, więc na pewno w pobliżu znajdowała się jakaś cywilizacja. Mike kupował im jedzenie w najbardziej znanym na świecie barze fast foodów, więc nie było mowy, żeby nie spotkała go gdzieś po drodze. Musi tylko być cierpliwa, iść przed siebie, a niedługo pewnie spotka jakiś ludzi, którzy wskażą jej drogę do domu.
Plan wydawał jej się niezły, lecz nie była go pewna. Zdjęła sweter przez głowę i zawiązała go w pasie. Po chwili ruszyła biegiem z powrotem do głównej drogi. Musiała się trzymać blisko niej, aby nie zgubić trasy. Pobiegnie niewidoczna, wśród pól, z nadzieją, że znajdzie kogoś, kto pomoże wrócić jej do domu…
***
Derek podejrzewał Carter od samego początku. Wiedział, że coś planuje, ale nie wiedział, co dokładnie. Musiał więc zaczekać na jej reakcje, aby mógł złapać ją na gorącym uczynku.
Właśnie szedł za nią, trzymając dłonie w kieszeniach. Skubana była szybka, lecz lata treningów i wytrwałość wojownika pozwoliły mu dotrzymać jej kroku i utrzymać się w cieniu, aby myślała, że wciąż nie wie, gdzie jest. Śledził ją od początku, dając jej lekkie fory, lecz i tak wiedział, że nie ucieknie. Nie miała dokąd…
Zatrzymał się za drzewem i obserwował ją, jak łapie oddech. Wbiegła w pole kukurydzy i zniknęła wśród jej wysokich liści. Ruszył za nią, uśmiechając się przebiegle na samą myśl, że ją zaraz dorwie. Żałował, że nie wziął aparatu, aby uwiecznić jej miny, kiedy ją nakryje…
Ostrożnie poszedł jej śladem. Widział przed sobą jej brązową bluzkę, która była niczym punkt nawigacyjny. Zostawiała również wydeptaną ścieżkę w kukurydzy i nawet głupi potrafiłby ją w ten sposób wyśledzić. Idąc, uśmiechał się pod nosem. Ta kobieta miała w sobie więcej temperamentu i odwagi niż sądził. Ciągle go czymś zaskakiwała. Najpierw nazwała go mięczakiem, co w rzeczywistości było dla niego niesamowicie wielką obrazą, lecz na nią nie potrafił się gniewać. Miała w sobie coś magnetycznego, co go pociągało. Coś w niej sprawiało, że pragnął spędzić z nią więcej czasu niż będzie im to dane. Nawet, gdyby podczas ich podróży zaklinałaby go na wszystko, co na świecie stoi. To „coś” sprawiało, że chciał spróbować nawet najgorszego.
Wciąż obserwował Carter, która potykała się co kilka kroków. Co trochę biegła, by później iść szybkim krokiem i zwolnić do spacerku. Kręcił głową, jakby widział małe dziecko, które uczy się samodzielnie chodzić. Jego wzrok zjechał na jej zgrabny tyłek, opięty w jeansy, który poruszał się w rytm jej kroków. Na sam widok zrobiło mu się ciaśniej w spodniach i ledwo powstrzymał się od skoku na nią. Otrząsnął się szybko ze swoich fantazji i przyspieszył kroku, niemal równając się przy tym z nią.
Kiedy w końcu udało mu się dogonić Carter, nie zatrzymał jej od razu. Zaszedł ją od lewej strony i biegł równo z nią.
- Czołem, koleżanko! – przywitał się.
Kobieta wrzasnęła i potknęła się. Czując w sobie chęć pomocy, złapał ją w ostatniej chwili, ratując ją od zanurkowania w kałuży pełnej błota. Mocno ścisnął jej ramię i postanowił ją na nogi. Carter jednak strzepnęła jego ręce i odsunęła się na parę kroków.
- Co ty tu robisz? – spytała, otwierając szeroko oczy. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała, w rytm jej głębokich oddechów.
- Jogging uprawiam – odparł sarkastycznie. – Kotku, chyba nie sądzisz, że dałbym ci uciec?
Pokręcił głową, patrząc na jej coraz bardziej zszokowaną twarz. Otrzepała swoje ubrania i po chwili uniosła wzrok na niego. Splotła ręce na piersi i spojrzała na niego wyniośle. No nie, znowu się zaczyna, pomyślał.
- Masz mnie natychmiast odwieźć do domu, słyszysz? – spytała, unosząc głos.
- Tak? A jeśli się nie zgodzę? – spytał, unosząc lewą brew.
Carter zwęziła oczy i uniosła podbródek.
- Zrobisz to, albo…
Zamilkła. Wyglądała, jakby dopiero zaczęła się zastanawiać nad swoim warunkiem.
- Albo co? – spytał Derek, uśmiechając się lekko. – Pobijesz mnie? Zgwałcisz? Uderzysz w krocze jak Mike’a? Wybacz, najsłodsza, ale moje klejnoty nie takie kobiece ataki już przeżyły, i wierz mi, do tej pory mają się znakomicie…
Widząc krwistoczerwone policzki kobiety zaśmiał się. Uwielbiał wprawiać ją w zakłopotanie. Jeszcze żadna nie wkurzała się w tak uroczy sposób…
- Jesteś naprawdę zboczony, wiesz? – spytała, robiąc krok w tył.
Derek wywrócił oczami, omal przy tym nie ślepnąc.
- Gdybyś bzykała się regularnie, nie mówiłabyś tak – odparł, szczerząc się.
- Nic ci do tego! Skończ wreszcie nawiązywać do mojego życia seksualnego!
- Sama zaczęłaś, słonko…
Carter odwróciła się do niego plecami i zaczęła iść, mówiąc głośno różnego rodzaju obelgi. Podbiegł do niej i złapał ją za rękę.
- Nie tędy droga…
- Puść mnie! Natychmiast! – wrzasnęła.
Złapał ją mocno za ramiona i zwrócił ją ku sobie. Nie mógł pozwolić, aby odeszła. Nie chodziło tutaj o jego sekret, chociaż z tym mógłby być problem, ale po raz pierwszy spotkał kobietę, która nie zwracała uwagi na to, jak wygląda. Wiedziała, kim jest, choć po części, ale nie uciekła na jego widok. Bała się go, ale tylko trochę i jeśli uciekała, to tylko z własnych pobudek. Była pierwszą kobietą, która potrafiła go wkurzać, nie bacząc na to, jak on zareaguje. Była odważna wobec niego i konsekwentna i byłby okropnym dupkiem, jeśli by ją puścił.
- Co ty… - zaczęła.
Zacisnął rękę na jej plecach i nachylił się do pocałunku. Był niecałe milimetry od jej pełnych i zapewne słodkich ust, które rozwarły się lekko na jego widok. Ciepły oddech pieścił jego policzki i tylko zamknął oczy, by móc rozkoszować się tą chwilą…
Jednak nie potrafił tego zrobić. Wielkie jak spodki oczy Carter świdrowały go całego, jakby chciały pochłonąć jego dusze i ciało. Ale nie patrzyła na niego z miłością, tylko strachem tak ogromnym, że omal nie padła mu trupem w ramionach.
Odsunął ją od siebie i, nadąsany, wyprostował się. Nie chciał być jak jego ojciec, który brał wszystko, czego chciał. Nawet, jeśli chodziło o kobiety. Wiedział o zdradach, jakie popełnił, ale nie miał serca powiedzieć o nich matce. Kochał ją, a ona kochała tego bydlaka, jego ojca. Widział jej twarz, kiedy ojciec wracał do domu i witał się z nią. Była tak szczęśliwa, widząc swojego męża, a on niestety nie miał serca tego szczęścia jej odbierać…
Derek otrząsnął się i spojrzał na Carter. Wyglądała na zdezorientowaną i bacznie mu się przyglądała. W tej chwili zapragnął, aby posiadać jakiś dar jak jego bracia. Ale on nawet nie potrafił czytać ludzkich myśli. Co było z nim nie tak? Dlaczego inni synowie jego matki otrzymali święty dar, a on jako jedyny musiał radzić sobie sam? Nie miał zielonego pojęcia, dlaczego za wszystko on był karany. Wiedział jednak jedno: tej nagrody życiowej nie wypuści z rąk…
Westchnął ciężko i zwrócił się do Carter. Spojrzał w jej zielone oczy i na chwilę zapomniał o swoim postanowieniu.
- Wygrałaś, możesz odejść – odparł, opuszczając głowę.
Przez chwilę słyszał jedynie świst wiatru i szum kukurydzy. Podniósł głowę i omal nie roześmiał się na widok jej zszokowanej twarzy.
- N-naprawdę? – wyjąkała.
- Nie, tak sobie zażartowałem – odparł z przekąsem.
Podszedł do niej i złapał ją w pasie. Podniósł ją i ułożył sobie na ramieniu, aby wygodnie mu się szło.
- Co ty robisz? Postaw mnie, natychmiast!
- Jeszcze się nie nauczyłaś, słonko, że ze mną raczej nic nie wskórasz? Oj słabo z tobą, oj słabo…
Ruszył w kierunku miejsca, gdzie Mike zaparkował ciężarówkę, głośno przy tym pogwizdując. Zagłuszał tym samym różnego rodzaju obelgi, jakie padały z ust Carter. Na Boga, skąd ona znała takie określenia?, myślał gorączkowo.
***
Carter nie mogła znieść myśli, że jej ucieczka nie powiodła się. Była blisko, tak blisko i w ostatniej chwili została przyłapana. Jak Derek ją znalazł? Odpowiedź od razu nasunęła się sama: wiedział, że planuje uciec i podążył za nią. W takim razie, dlaczego dał jej pobiec aż tak daleko?
- Postaw mnie na ziemię – powiedziała po raz setny lub nawet tysięczny.
Czasem uderzała go pięściami w plecy, lecz Derek cały czas nie puszczał jej. Zacisnął ręce na jej talii tak mocno, że odnosiła wrażenie, jakby ubrała ciasny gorset, mający zrobić z niej talię osy. Matko, ależ on miał parę w rękach…
- Postawisz mnie w końcu? – spytała.
Mężczyzna zatrzymał się i  końcu puścił ją. Odetchnęła głęboko, rozmasowując miejsca, w których nadal czuła jego wielkie dłonie.
Odwróciła się i spostrzegła, że znajdują się tuż obok ciężarówki. Mike, ,którego kopnęła w najczulsze miejsce, siedział przy wejściu do przyczepy i obkładał się lodem. Podeszła do niego ostrożnie, robiąc skruszoną minę.
- Mam nadzieję, że nie zamierzasz mnie bić – powiedział, krzywiąc się lekko.
- Strasznie cię przepraszam. Nie chciałam. Bardzo boli? – spytała, robiąc jeszcze jeden krok w jego stronę.
- Jak myślisz? Trafiłaś w samą dziesiątkę…
Carter zagryzła dolną wargę i przeprosiła go jeszcze dwa razy. Mike wstał i lekko się uginając, zeskoczył na ziemię i podążył do szoferki.
- Nic mu nie będzie, jest twardy – zapewnił ją Derek, wskazując ręką, aby wsiadła.
Niechętnie wskoczyła do przyczepy i skierowała się na fotel. Oklapła na niego i podkuliła nogi. Była wyczerpana po nieudanej próbie ucieczki, a czuła w kościach, że ten dzień się jeszcze nie skończył…
Derek wskoczył do środka i zamknął za sobą drzwiczki przyczepy. Zdjął kurtkę i rzucił ją na kanapę, po czym sam zajął miejsce na niej. Spojrzał na Carter i zaczął się jej przyglądać. Po chwili jednak zrezygnował i wyciągnął z kieszeni komórkę, którą zaczął się bawić.
Minęło pięć minut i znów byli w drodze. Carter czuła się znużona, jednak nie miała odwagi zasypiać w łóżku, w którym spał również Derek. Chociaż wiedziała, że między nimi jednak do niczego nie doszło, jaką miała gwarancję, że nie postanowi zrobić jej coś następnej nocy? Z tym mężczyzną wszystko było możliwe, zmieniał swoje zdanie jak przyroda jesienią pogodę. A do tego wbrew sobie pociągał ją w pewien sposób i nie chciała ryzykować, aby wspólny czas w jednym łóżku skończył się czymś, czego będzie żałować.
Przez kolejne minuty kątem oka obserwowała zachowania Dereka, który albo bawił się komórką, albo leżał bez ruchu i oglądał sufit. Czasem podśpiewywał jakąś dziwną melodię, która Carter przypominała celtycką pieśń, ale zaraz ją kończył i wracał do oglądania tego, co znajdowało się nad nim. Nie dałaby głowy, jednak sprawiał wrażenie, jakby ta pieśń przypominała mu coś bolesnego, co stało się w jego życiu. I to dawno temu…
Nagle ciężarówka zwolniła, by zaraz zatrzymać się. Derek zerwał się na równe nogi i ze zmarszczonymi brwiami rozejrzał się. Komórka zapiszczała w jego ręce i mogłaby przysiąc, że zbladł nieco.
- Co jest? – spytała machinalnie.
- Kod czerwony – odparł, wybierając jakiś numer. Przyłożył telefon do ucha i zaczął grzebać w kieszeniach swojej kurtki.
- Jaki znowu kod?
Uciszył ją gestem ręki i wyciągnął swój wielki miecz spod kanapy. To nie wróży nic dobrego, pomyślała.
- Mike, właź do swojej kryjówki, natychmiast! – wrzasnął do telefonu. – Ja się wszystkim zajmę!
Rozłączył się i rzucił telefon na kanapę. Chwycił rękojeść miecza i skierował się do wyjścia z przyczepy.
- Co jest grane? – znów spytała.
Derek odwrócił się do niej po raz ostatni. Jego twarz skamieniała.
- Mamy towarzystwo. Więc dla swojego bezpieczeństwa, siedź tam, gdzie siedzisz.
Otworzył klapę przyczepy i wyskoczył na zewnątrz. Przez dobrą chwilę trawiła informacje, jakie jej przekazał, a gdy dotarło do niej, co to było, omal nie krzyknęła za nim.
***
Derek jak dotąd nie myślał, że spotkają na swej drodze Helliotów. Jechali przez totalne odludzie, a oni znani są z tego, że polują na terenach zamieszkanych przez swoje ofiary, tudzież ludzi. Nie bardzo wiedział, co o tym sądzić, jednak nie było czasu na rozmyślania. Miał robotę do odwalenia.
Wyszedł zza ciężarówki i ujrzał szóstkę, na pozór niegroźnych przeciwników. Okrążali szoferkę, myśląc zapewne, że właśnie trafili na bezbronnego człowieka. Podśmiewali się między sobą, jakby bardziej wzniecali w sobie chęć złapania nowego „towaru” jak sami nazywali ludzi.
- Hej, wy sadystyczne kurczaki! – zawołał. – Nie macie ochoty na trochę zabawy?
Szóstka ciemnych głów jak jeden mąż zwróciła się ku niemu. Usłyszał cichy syk przywódcy Helliotów, który był, jak wywnioskował, najodważniejszy. Pozostali ze strachem spoglądali na Dereka.
- Proszę, proszę, nasz Mroczny kolega zawitał w te strony… - odparł ten odważny. Z drwiną spoglądał w jego kierunku.
Derek splunął na bok i oparł się o swój miecz. Hellioci od razu przyjrzeli się jego broni.
- I co? Masz zamiar pokonać naszą szóstkę tą wykałaczką? – spytał kpiąco, na co reszta wybuchła nerwowym śmiechem.
- Nie, chciałem trochę w zębach podłubać – odparł z sarkazmem Mroczny Wojownik.
Przywódca Helliotów zagwizdał krótko i wszyscy razem rzucili się w jego kierunku. Derek przygotował się na to i kiedy pierwszy z nich dotarł do niego, wyciągnął przed siebie miecz, który z miejsca zapłonął żywym ogniem.
- O żesz ja pierdole! – wrzasnął któryś.
Zatrzymali się, jednak jeden z nich nie zdążył wyhamować i wpadł prosto na miecz, który wbił się w jego klatkę piersiową. Stanął w płomieniach jak wielka pochodnia i po chwili już go nie było.
- No dalej, tchórze! – zawołał. – Boicie się jednego Mrocznego Wojownika?!
Hellioci na powrót zaatakowali go. Dwóch z nich zaszło go od tyłu, jednak odsunęli się szybko, kiedy pomachał im mieczem przed nosem. W mig otoczyli go jednak, nie dając pola manewru, ani możliwości ucieczki. Poczuł w żyłach adrenalinę i rzucił się najpierw na ich przywódcę.
Jak się okazało, popełnił błąd. Był on tylko wabikiem, który skłonił go do radykalnego kroku. Kiedy zamachnął się, by go uderzyć, dostał mocnego kopa w lewy bok, przez co od razu się skulił. Miecz wypadł mu z ręki, upadając metr dalej. Sięgnął po niego, jednak jeden z Helliotów nadeptał na jego palce dłoni, blokując tym samym dostanie się do swojej broni.
- Już po tobie, Mroczny dupku – warknął Przywódca, łapiąc go za włosy.
Derek syknął, zaciskając dłonie w pięści, tym samym nastawiając wybite palce.
- Jeszcze…nie…skończyłem – wydyszał, próbując się wyrwać.
Jak na potwierdzenie jego słów, jedna z klap przyczepy otworzyła się z impetem, uderzając w głowę jednego z Helliotów. Pozostali zwrócili uwagę na Carter, która stała w wejściu i patrzyła na gościa, którego uderzyła.
- To człowiek! – zawołał jeden z nich.
Derek wykorzystał chwilowe poruszenie i zdołał się wyrwać. Chwycił miecz i nastawił płomienie na najwyższy stopień. Dźgnął jednego z nich, zamieniając go w pochodnię i posyłając do piekła.
- Schowaj się! – krzyknął do Carter.
Ruszył na kolejnego z Helliotów, jednak pozostali kroczyli w stronę kobiety. Ta wybałuszyła oczy i stała jedynie w miejscu, czekając zapewne na jakiś bodziec z zewnątrz. Na szczęście pojawił się za nią Mike i wciągnął ją do środka. Derek podbiegł do przyczepy i zatrzasnął ją, uderzając przy ty, kolejnego przeciwnika w głowę. Tym ruchem zwrócił na siebie uwagę i bitwa między nimi rozgorzała na dobre.
Posyłał wiele kopniaków i ruchów mieczem w stronę Helliotów. Jeden z nich rzucił w niego sztyletem, który trafił go w biceps. Syknął z bólu i wyciągnął broń, po czym odesłał ją do adresata. Ten wbił się mu między oczy i na chwilę mógł dać sobie z nim spokój.
Kolejny z wrogów chciał zaatakować go od tyłu, jednak w porę zorientował się i odciął mu głowę mieczem. Ciało zajęło się ogniem i w mig zniknęło.
Na koniec zostawił sobie przywódcę, który trzymał się przez całą walkę z boku. Zmierzył go wzrokiem, przymierzając się do ciosu.
- No dalej, na co czekasz? – spytał retorycznie Przywódca. – Załatwiłeś wszystkich moich ludzi, nic nie stoi na przeszkodzie, Mroczny cieciu, żebyś mnie zabił…
- Nie kuś mnie, wypierdku Lucyfera, żebym to zrobił, bo na pewno tak się stanie…
Ruszył na niego, jednak Przywódca zrobił tył zwrot i uciekł. Derek stanął jak wryty i przez dobrą chwilę wpatrywał się w puste pole, miejsce, gdzie Helliot wyparował.
- Co do jasnej cholery jest grane? – spytał na głos.
Wrócił na miejsce walki i podpalił resztki z ciał przeciwników, które same zaczęły uciekać, szukając właścicieli. Obejrzał swoje ciało i dopiero spostrzegł, że nie zostało nic z jego podkoszulki.
- Przeklęte sukinkoty, nawet koszulki nie potrafią poszanować…
Chwycił mocniej miecz i skierował się do przyczepy. Był zdenerwowany na Carter, że wyszła i pokazała się jego wrogom, lecz z drugiej strony był jej wdzięczny. Gdyby nie ona, pewnie najpierw zabiliby jego, a później ją i Mike’a. Nie mógłby bardziej zhańbić siebie tym czynem.
Otworzył ostrożnie jedną klapę i zajrzał do środka. Carter kuliła się w kącie a Mike stał przygotowany na ewentualną walkę. Widząc Dereka, opuścił ręce i oklapł na kanapę.
- Boże, stary, jeszcze nigdy nie bałem się tak bardzo – odparł Mike. – Omal nie narobiłem w portki.
- Spoko, wszyscy wąchają kwiatki od spodu – zapewnił Derek.
Usiadł na fotelu i zaczerpnął kilka głębszych wdechów. Czuł, że ktoś mu się przygląda, jednak nie miał ochoty sprawdzić, kto to.
- Jesteś ranny – usłyszał głos Carter.
Podniósł głowę i spojrzał na nią. Patrzyła na jego ranę, podchodząc bliżej.
- To tylko draśnięcie, nic mi nie będzie…
- Nie byłabym tego pewna.
Nachyliła się nad nim i dotknęła rany na bicepsie. Zaszczypało go.
- Zostaw, nic mi nie będzie – warknął.
Carter odruchowo cofnęła się, jednak nie zrezygnowała.
- Mike, daj mi coś, jakiś bandaż i gazę, opatrzę tą ranę.
- Zostaw!
Wiedział, że przesadził nieco ze swoją reakcją, ale był teraz w bojowym nastroju. Jak zawsze po walkach. Błyszczące oczy Carter zwęziły się w szparki, a ona sama podeszła i zaczęła przykładać mu coś do rany.
- Czy nie…
- Posłuchaj, panie ważny! – wrzasnęła. – Omal nie zostaliśmy zabici przez jakiś dupków, o których nie mam zielonego pojęcia, a ty strzelasz fochy, jakbyś został przez nich wkurzony, bo zniszczyli ci bluzkę!
Docisnęła kawałek materiału do krwawiącej rany, na co syknął z bólu. Spostrzegł, że to kawałek jej bluzy właśnie tamuje wypływ krwi z jego bicepsa.
Niespodziewanie kucnęła obok jego nóg i spojrzała mu w oczy.
- Zostanę do końca podróży, jednak musisz obiecać mi jedno: chcę wiedzieć, co tu się do jasnej cholery dzieje! Wyjaśnisz mi wszystko po kolei, jasne?
Dotknęła jego rany po raz kolejny, tym razem delikatniej. Ciągle patrzyła mu w oczy, oczekując odpowiedzi.
Zastanowił się przez chwilę i skinął głową na znak zgody.